„Pacyfik” – recenzja książki

Rok wydania – 2010

Autor – Hugh Ambrose

Wydawnictwo – Magnum

Liczba stron – 520

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – kolejna z opowieści powstających równolegle do serialu HBO zatytułowanego „Pacyfik” – historia amerykańskich żołnierzy rzuconych w wir wojny.

Wiosną 2010 roku polscy widzowie stanęli przed szansą obejrzenia serialu niezwykłego. Abstrahując już od świetnie brzmiących nazwisk wymienianych w czołówce, produkt okazał się być strzałem w dziesiątkę przede wszystkim ze względu na doskonałe wykonanie. „Pacyfik” szybko stał się jednym z najlepszych ujęć wojny na Oceanie Spokojnym, wciągając widzów w niezwykły świat wielkich batalii, druzgocących klęsk i żołnierskiego życia z dala od domu, wśród świszczących naboi i wrogich okrzyków. Miłośnicy historii, nawet ci, którzy preferują jej wersję czytaną, musieli przyznać, iż całość robiła niesamowite wrażenie. Co więcej, na serialu skorzystali nie tylko kinomani, ale i czytelnicy, którzy z nadzieją wypatrują kolejnych rynkowych nowości. Za sprawą Wydawnictwa Magnum ukazały się bowiem dwie ważne książki towarzyszące serialowi HBO. Pierwsza z nich, autorstwa Eugene’a Sledge’a, spotkała się ze świetnym przyjęciem recenzentów, którzy podkreślali mistrzowskie pióro autora, dynamikę akcji i niezwykły realizm, na jaki zdobyć mógł się jedynie były żołnierz. Po kilku miesiącach od premiery „Piekła Pacyfiku” do księgarń trafia kolejna publikacja z piekłem w tytule – „Pacyfik. Piekło było za oceanem” to jakby drugi tom przygód dzielnych amerykańskich wojaków podczas wojny z Japończykami. Tom, na który warto było czekać.

Rzut oka na okładkę pozwala stwierdzić, iż coś jest na rzeczy, gdy idzie o współpracę Magnum i HBO. Mamy bowiem liczne odniesienia do wspomnianego serialu, co jakby odsyła nas do kinematograficznej wersji opowieści o batalii na Pacyfiku. Kwestia marketingu. Z drugiej strony warto podkreślić, iż promocja książek i serialu przebiegała równorzędnie, przez co seria zyskiwała sobie zwolenników reprezentujących różne grupy miłośników historii. Filmowe zacięcie widoczne jest na okładce „Pacyfiku” – scena walki żywcem wyrwana z hollywoodzkiej produkcji przywodzi na myśl największe tryumfy wojennego filmu z „Szeregowcem Ryanem” na czele. Dalej mamy do czynienia już tylko z solidnie przygotowaną publikacją. Na bardzo wysoką estetykę wydania składa się szereg elementów, spośród których wymienić należy niezłej jakości fotografie archiwalne, a także świetną pracę tłumaczenia i korekty, które z jednej strony oddały charakterystyczny styl autora, z drugiej zaprezentowały go czytelnikom bez językowych wpadek. Początkowo obawiałem się, iż nazwisko Ambrose zwiastuje nam wyjątkowo rozbudowane zdania, z gramatycznego punktu widzenia – wielokrotnie złożone – jednakże narracja jest czytelna, a kompozycja odpowiednia nawet dla nowicjuszy. Co bardziej spostrzegawczy zapewne dostrzegli już, iż tym razem mamy do czynienia z Hugh Ambrose’em, jednakże już na wstępie wita nas zdjęcie Stephena Ambrose’a, doskonale znanego autora „Kompanii Braci”. Amerykański historyk zostawił po sobie nie tylko spuściznę bibliograficzną, ale i syna, który podjął się podobnego zadania – czy z podobnym skutkiem? O tym przekonamy się już za chwilę.

Najpierw kilka słów o zakresie zagadnień poruszanych w książce. Wydaje się, iż precyzowanie jej tematyki mija się z celem, bowiem Ambrose porusza tak wiele kwestii, iż wytypowanie spraw najważniejszych jest rzeczą dość trudną. Na pewno godne odnotowania jest, iż jego opowieść koncentruje się głównie na kilku amerykańskich żołnierzach znanych widzom z serialu HBO. Powiązanie jest oczywiste, a starzy znajomi z ekranu teraz pojawiają się w zbeletryzowanej momentami historii. Jest zatem nieśmiertelny Eugene Sledge, a także jego przyjaciele z kompanii, są John Basilone i jego młodszy brat, George. Jest też wielu innych żołnierzy, o których w mniej lub bardziej szczegółowy sposób rozpisuje się Ambrose. Nie ulega jednak wątpliwości, iż wojna o Pacyfik opowiedziana jest tutaj przez pryzmat szlaku bojowego przebytego przez „wybrańców” autora. Ma to swoje plusy i minusy. Z pewnością „Pacyfik” nie jest historycznym opracowaniem opowiadającym dzieje kampanii. Z drugiej jednak strony, nie takie były założenia. Każdy czytelnik powinien sobie z tego zdawać sprawę, sięgając po egzemplarz „Pacyfiku”. Ambrose chciał pokazać inne oblicze konfliktu, zagłębiając się w historię od drugiej strony, pokazując ją z odmiennej perspektywy. W efekcie wyszło trochę biograficznie i walnie przyczynił się do budowania legendy kilku postaci, które jednak w pełni na to zasługują, pracując na popularność wojennymi czynami. Nie jest też tak, że na każdej kolejnej stronie pojawia się kilka tych samych nazwisk, a autor serwuje nam opis ich przeżyć. Bynajmniej. Śledzimy szlak bojowy ich jednostki, troski, z którymi zmagali się koledzy, zacięte walki na Pacyfiku. Mało jest odniesień do ogólnych planów bojowych, właściwie pojawiają się tylko tam, gdzie są niezbędne do zrozumienia działalności żołnierzy. Ambrose przekazuje nam jednak inną wiedzę – nie bawi się w stricte historyczne rozważania teoretyczne, lecz koncentruje na praktyce – wojna to zatem nie miliony zabitych i rannych, ale tu i teraz, strzały, kule, przekleństwa, czający się nieopodal wróg. Zanotować trzeba, iż momentami mamy do czynienia z lekturą niezwykle dynamiczną. Ambrose wykorzystuje potencjał drzemiący w historii i bez trudu potrafi oddać klimat tamtych dni, robiąc to z iście filmowym rozmachem. Niestety, niejednokrotnie zdarza się, iż narracja hamuje, jest ślamazarna, a konstruowane przez autora opinie to mechaniczne zdania następujące jedno po drugim. W żargonie sportowym powiedzielibyśmy „zabrakło mu pary”. Rzeczywiście, choć Ambrose ma ogromny potencjał, często zwalnia tempo. Inna sprawa, że nie da się biegać na sto procent przez 90 minut ani pisać na jednakowo wysokim poziomie przez 500 stron.

Na pochwałę zasługuje z pewnością fakt niezwykłej pracy wykonanej przez Ambrose’a. Pisarz zebrał setki stron materiałów archiwalnych, dotarł do wielu uczestników wydarzeń i bez trudu posługuje się ich wypowiedziami celem udokumentowania narracji. Bitwa o Guadalcanal już dawno nie była opowiedziana tak spektakularnie. Wrażenia artystyczne z batalii są niezwykłe. Relacja bezpośrednio z frontu daje nam możliwość zapoznania się z żołnierskim rzemiosłem od środka. Ambrose bawi się w korespondenta wojennego, choć swoje spostrzeżenia i obserwacje notuje na marginesie uwag poczynionych przez prawdziwych świadków tamtych wydarzeń. Jest skrupulatny i konsekwentny, dzięki czemu nie zatraca chronologii i nie gubi się w dziesiątkach nazwisk przewijających się na kartach książki. Drobiazgowość wyraża się przede wszystkim w dostrzeganiu szczegółów wydarzeń. Charakterystyka miejsc i postaci pokazuje, jak dobrym obserwatorem jest autor, a jego spostrzeżenia cechuje niezwykła trafność połączona ze wspomnianym bardzo dobrym stylem wypowiedzi. Wartości książki nie umniejsza fakt braku całościowej perspektywy konfliktu. Autor bowiem skutecznie rozwija fabułę serialu HBO, a to było zapewne głównym założeniem publikacji. Ma niebywałą umiejętność przyciągania czytelników – i nie jest to wyłącznie kwestia marketingu czy nazwiska, lecz sprawa czysto literackich i historycznych umiejętności. Pojawić się może pytanie – czy napisana przez niego książka jest rzeczywiście prawdziwa, czy też poświęcił prawdę historyczną na rzecz walorów artystycznych? Momentami obraz piątki bohaterów „Pacyfiku” może wydawać się nieco przerysowany. Ambrose nie ma obiektywizmu za grosz, gloryfikując kolejne postaci. Czyni to jednak dość zręcznie, choć nie ulega wątpliwość, iż filmowe zacięcie daje o sobie znać, a oparcie się głównie na materiałach wspomnieniowych wciąga w niebezpieczeństwo koloryzowania i przekręcania faktów.

„Piekło Pacyfiku” zafascynowało mnie ze względu na postać Eugene’a Sledge’a. Za pośrednictwem Ambrose’a po raz kolejny poznajemy „Sledgehammera”, towarzysząc mu w niezwykłej podróży przez wyspy Pacyfiku. Ambrose Junior idzie śladami ojca, tworząc poczytną publikację o doskonałych walorach artystycznych. Być może momentami brakuje mu rozmachu, lecz i tak wpisuje się w czołówkę historyków-publicystów, dla których kampania na Pacyfiku to nie tylko liczby i dane, ale i emocje, przeżycia oraz walczący ludzie. Skrupulatnie odnotowuje fakty, opowiada wciągającą historię i wykorzystuje potencjał opowieści po części znanej nam z ekranów. Styl, w jakim to robi, pozwala twierdzić, iż „Pacyfik” to jedno z lepszych ujęć bitewnych, choć ujętych w ramy historii pięciu ludzi. Okazuje się jednak, iż przerysowanie cech i czynów postaci może być nieco kłopotliwe, a na podstawie tak spisanej książki trudno jest oddzielić historyczną prawdę od literackiej fikcji związanej z chęcią podkolorowania. Ale Basilone i tak musiał być szalony. Tylko takim przyznawali Medal of Honor.

Ocena: