„Ostatnie dni dyktatorów” – recenzja książki

Rok wydania – 2014

Autor – Diane Ducret (red.)

Wydawnictwo – Znak Horyzont

Liczba stron – 282

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – 23 historie – zapisy ostatnich dni życia najsłynniejszych dyktatorów XX wieku.

Historia wielokrotnie pokazywała, że dni każdego z dyktatorów muszą się kiedyś skończyć. Wielu z nich nie miało tyle szczęścia, by dożyć naturalnej śmierci. Tylko nielicznym udało się przetrwać własną dyktaturę. Na ironię zakrawa fakt, że wielu z przywódców kończyło swój żywot w wyjątkowo smutnych okolicznościach. Marzenie o staniu się bożyszczem tłumów, wodzem, za którym idzie naród, padało pod naporem szarej rzeczywistości. „Ostatnie dni dyktatorów” pod redakcją Diane Ducret i Emmanuela Hechta zdają się potwierdzać tą zależność. Autorzy opracowania przygotowanego przez Wydawnictwo Znak Horyzont przyglądają się ostatnim dniom życia wielkich tego świata. A może nie takich wielkich, jak nam się wydaje?

Publikacja zawiera 23 opowieści o śmierci dyktatorów, z czego kilka bezpośrednio odnosi się do historii II wojny światowej. Badacze tego okresu z zaciekawieniem powinni przyjąć fakt przedstawienia ostatnich chwil Adolfa Hitlera, Benito Mussoliniego, Józefa Stalina, Philippa Petaina czy Josipa Broz Tito. Każdy z nich wyśnił sobie potęgę i choć przez chwilę znajdował się na szczycie. Im dłużej tam przebywał, tym boleśniejszy wydawał się jego upadek. Szczególnie w odniesieniu do tych, którzy nie zmarli śmiercią naturalną.

Mocnym punktem opracowania jest styl pisarski niektórych autorów. Można powiedzieć, że całość napisana jest przystępnym językiem, a w większości wypadków z polotem. Twórcy zwracają uwagę na liczne ciekawostki związane ze śmiercią dyktatorów. Nie muszą silić się na czarny humor (choć niektórym się zdarza), by czytelnicy dostrzegli jakąś upiorną groteskowość ostatnich dni. Klęska jest klęską, choć czasem jej aspekty mogą przerażać. W narracji może irytować czas teraźniejszy, którym posługują się wybrani autorzy. Takie rozwiązanie nie przekonuje i nie widzę większego sensu jego stosowania. W niektórych wypadkach (tutaj przede wszystkim historie o Mussolinim i Hitlerze) brakuje zgrabnego epilogu. Rozdział o Mussolinim jest żałośnie krótki i zawiera tak mało danych, że ciężko powiedzieć o opracowaniu tematu. To bardziej rys albo referat, który można wygłosić na konferencji naukowej. Krótko i niezbyt treściwie. Ten sam schemat sprawdza się w przypadku kolejnych postaci. Szczególnie mocno drażniło mnie to przy okazji drugowojennych historii. Nieco mniej przy pozostałych, ale tam po prostu nie znałem realiów, wobec czego traktowałem je jako ciekawostki.

In plus zaliczyć należy dywersyfikację tematów. Autorzy nie trzymają się jednego, z góry założonego porządku. Jedynym kluczem był dobór postaci pod kątem ich dyktatorskiej działalności. Pozostałe elementy potrafią znacząco się różnić. W efekcie otrzymujemy zapis ostatnich dni postaci, które jeszcze niedawno oglądaliśmy w telewizji i które stały się częścią naszego świata. To przerażające, że w cywilizowanym świecie XXI wieku mogą zdarzać się takie historie. Twórcy „Ostatnich dni dyktatorów” uświadamiają nam, jak łatwo wypaczyć ludzką naturę. Kilka rozdziałów można wyróżnić. Jak dla mnie, najlepsza jest „Łagodna śmierć Papy Doca”, w której Vincent Hugeux nie stroni od klimatycznego czarnego humoru. Sam nie wiem, może nie powinienem tego pisać… Czasem na dyktatora zdołamy nawet spojrzeć jak na człowieka, którego zwyczajnie nam żal (Raza Szach), a czasem bardziej przyglądamy się tragedii narodu niż ostatnim dniom oprawcy (Pol Pot).

Podsumowując całość, wciąż mam mieszane odczucia. Niby nie nudziłem się, czytając, a o to przecież w lekturze chodzi. Niby kilka historii było naprawdę wciągających i zaintrygowało mnie niezwykłością ludzkich losów. Niby pojawiło się coś nowego, ale przecież to wszystko to jakby wypisy z encyklopedii poszerzone o kilka detali. Nudy nie było, to plus, ale wynikało to z potraktowania tematu po macoszemu. Wszystko niedokładne, bardzo ogólnikowe i niewnoszące niczego nowego do tematu. Zabrakło też jednej, spójnej myśli w epilogu, która połączyłaby wszystkie historię w jedną komplementarną całość, a autorzy nie pokusili się o zgrabne podsumowanie. W efekcie otrzymujemy do rąk ładnie przygotowaną książkę, przyjemną lekturkę („lekturą” jej nie nazwę), ale kiepski materiał historyczny.

Ocena: