Miesięcznik „Znak”, Marzec 2014 – recenzja czasopisma

Numer – Marzec 2014, nr 706

Redaktor naczelny – Dominika Kozłowska

Wydawnictwo – Miesięcznik „Znak”

Liczba stron – 126

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – kolejny numer Miesięcznika „Znak”, w którym poruszane są kwestie związane z historią II wojny światowej.

Promocja – przygotowano specjalny kod rabatowy dla Czytelników serwisu „II wojna światowa”. Wystarczy kliknąć dowolny numer miesięcznika z 2014 roku, przenieść go do koszyka, a następnie wpisać kod – 2wojna – uzyskacie Państwo 25% zniżki. Otrzymałem także informację, że przesyłka jest darmowa!

Po raz drugi w krótkim przedziale czasowym przychodzi mi „recenzować” numer Miesięcznika „Znak”. Styczniowe wydanie przyniosło odpowiedzi na kilka ważnych pytań dotyczących natury współczesnych konfliktów. Wojna jawiła nam się jako fascynujący wyścig zbrojeń między państwowymi potęgami i jakby po drodze zapomnieliśmy, że w centrum wydarzeń zawsze stać będzie człowiek. Przypominają o tym autorzy szeregu artykułów poświęconych sprawom pamięci o Katyniu i mitologii smoleńskiej. Choć dla wielu historyków stawianie dwóch odległych czasowo i tematycznie wydarzeń może wydać się bulwersujące, nie ulega wątpliwości, iż aktualnie słowa „Katyń” i „Smoleńsk” wymieniane są jednym tchem, a trendy w wartościowaniu zagrażają świadomości historycznej Polaków. Problem został poruszony w marcowym numerze Miesięcznika „Znak”. Wiele tez autorów może uchodzić za kontrowersyjne, stąd też dzisiejsza „recenzja” nie będzie zwykłym, standardowym omówieniem i oceną tekstów odnoszących się do historii II wojny światowej, lecz próbą polemiki i wciągnięcia Państwa w dyskusję.

Zaczyna się od rozmowy Marty Duch-Dyngosz z historykiem Piotrem H. Kosickim. Jej głównym elementem stało się omówienie historii zbrodni katyńskiej i jej związków z katastrofą smoleńską. Bardzo przypadła mi do gustu analiza historyczno-prawna spuścizny Katynia i naturalnych konsekwencji przejęcia spadku po Związku Radzieckim przez dzisiejszą Rosję. Rozmówca redaktorki omawia również kwestie dezinformacji w okresie Polski Ludowej i próby przywrócenia Katynia społecznej świadomości w ciągu ostatnich 25 lat, czego wyrazem był film Andrzeja Wajdy pt. „Katyń”. Kosicki słusznie zauważa ogłupienie opinii publicznej i jej obojętność, ale pomija znaczącą kwestię w przypadku filmu Wajdy. Obraz był po prostu przeciętny i w swojej średniości mógł przyczynić się do chwilowej debaty, ale nie stał się dziełem, które wzbudza dyskusję po latach. Ot, kolejna martyrologiczna laurka, do której widz – podkreślmy, że chodzi o osobę nastawioną na niezwykłe przeżycie artystyczne i przyjemność oglądania – nie będzie chciał wracać. Pokazali to Amerykanie, zwyczajnie wypinając się na seanse w kinach. Wyniki badań społecznej świadomości przeprowadzone w 2008 roku ukazują znaczący wzrost wiedzy w odniesieniu do Katynia. Oczywiście, ale nie ma w tym nic dziwnego skoro wcześniejsze przeprowadzono ponad 20 lat wcześniej. Kosickiemu oddać trzeba, że stara się ukazać to zjawisko w wielu płaszczyznach. Podobnie, bez autorytatywnych stwierdzeń, wypowiada się na temat związków Katynia i Smoleńska. Nie da się jednak ukryć, iż nie wyraził wprost czegoś, co właściwie jest oczywiste od kwietnia 2010 roku – katastrofa smoleńska, z różnych względów, zawłaszczyła sobie miejsce w świadomości historycznej Polaków, skutecznie wypierając stamtąd Katyń. Zarzuty, choć zawoalowane, pod adresem Amerykanów i szeroko pojętego Zachodu można ograniczyć do jednego zdania, do którego Kosicki się nie zbliża: Zachód ma Katyń gdzieś. Nie mają w tym interesu, nie widzą potrzeby roztrząsania historii na nowo. Dowodem na to jest decyzja Trybunału w Strasburgu, który podkreślił smutną zależność powracającą od siedemdziesięciu lat – na Zachodzie nie ma sensu bić się o Katyń, jak nie było sensu umierać za Gdańsk. Tylko co na to Polacy?

Niestety, dość kiepską wystawia im laurkę Marcin Napiórkowski w tekście „Dlaczego wierzę w mitologię smoleńską?”. Słusznie odwołuje się do definicji „mitologii” czy „religii”, później trochę się chyba zapomina w nawiązaniach do psychoanalizy. Przede wszystkim nie podoba mi się część założeń idei dzielenia Polaków na tych, którzy wierzą i tych, którzy nie wierzą. W mojej opinii katastrofa smoleńska i obchodzone później miesięcznice nie są sposobem na radzenie sobie ze stratą, a manifestacją polityczną (co zresztą Napiórkowski później zauważa). Owszem, wykształciła się grupa, która w ten sposób kontestuje brak możliwości sprawowania władzy, ale pamięć o ofiarach dawno zeszła na dalszy plan. Brak manifestowania comiesięcznego żalu nie oznacza próby zapomnienia i przykrycia kurzem grobów zmarłych. Jest raczej afirmacją życia w stylu „pamiętamy o zmarłych, ale życie idzie do przodu”.

Smutna jest diagnoza polskiego społeczeństwa przedstawiona przez autora – od zawsze szukaliśmy sobie wrogów, z którymi będziemy mogli walczyć. Jeśli brakowało zagrożenia z zewnątrz, tworzyliśmy sobie przeciwnika wewnątrz państwa. Diagnoza przerażająca, ale jakże prawdziwa. Proszę przyjrzeć się naszym sojusznikom i wrogom na przestrzeni wieków. Sojusznikom? Jakim sojusznikom? Nie zgodzę się natomiast z tezą, jakoby drzwi do polemiki otwierało poznanie adwersarza. Gdy ktoś opowiada oczywiste bzdury, nie trzeba go poznawać, by wyrazić własne zdanie. Nie oznacza to jednak, że dorobek marginalizowanych w mediach grup należy pominąć. Przeciwnie, tylko dyskusja może doprowadzić do trwałego porozumienia. Co więcej, nawet skrajni przeciwnicy teorii spiskowych muszą przyznać, że w wielu na pozór absurdalnych tezach tkwić może ziarnko prawdy. I tego ziarnka zawsze warto szukać, niezależnie od przekonań.

Smoleńsk, który tak zdominował dyskurs publiczny, całkowicie stłamsił pamięć o ofiarach Katynia. I jeśli o Katyniu nie pamiętamy, to co dopiero o ofiarach czystek prowadzonych w latach trzydziestych. Przypomina o nich Nikołaj Iwanow, który w rozmowie z Jakubem Muchowskim stara się odwołać do dawno zapomnianych spraw radzieckiego ludobójstwa. Wartościowy wywiad, który może w czytelnikach wykształcić nieco więcej historycznego wyczucia, ale niewiele więcej. Apel o pamięć od lat pozostaje bez wyraźnego odzewu.

W dobie informacyjnych śmieci, którymi karmią nas kolejne serwisy, trudno o jednoznaczną deklarację – „pamiętamy”. Gdzieś w zakamarkach pamięci błyskają lampki ostrzegawcze, ale na co dzień ich istnienie ignorujemy. Niezwykle smutnym przejawem zbiorowego ogłupienia jest sprawa katastrofy smoleńskiej, która dzisiaj nie tylko podzieliła naród na dwa obozy, ale i zamazała historię wcześniejszą. Czy pamiętać? Zdecydowanie. Pozostaje tylko pytanie o formę. Nie wdając się w dyskusje natury filozoficznej, społecznej czy politycznej, stwierdzę jedno. Z godnością i wyczuciem.