„Kompania spadochronowa” – recenzja książki

Rok wydania – 2011

Autor – David Kenyon Webster

Wydawnictwo – Magnum

Liczba stron – 280

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – wspomnienia amerykańskiego spadochroniarza biorącego udział w wyzwalaniu Europy.

Operacja „Overlord”, a przede wszystkim lądowanie alianckich spadochroniarzy w Normandii, fascynują mnie niezmiennie od lat. Jako dzieciak przemierzał francuskie pola wraz z żołnierzami z Call of Duty, zachwycałem się kunsztem reżyserskim Spielberga i emocjonowałem „Szeregowcem Ryanem”, który po dziś dzień wywołuje u mnie dreszcze. Kolejne lata kinematograficznego rozwoju stały pod znakiem dominacji „Kompanii braci”. Zekranizowana publikacja Stephena E. Ambrose’a zrobiła furorę niemal na całym świecie, zaskakując prawdziwością i potencjałem historii II wojny światowej. Jeden z bohaterów książki, David Kenyon Webster, długo czekał na swoje pięć minut. Mimo iż tuż po wojnie spisał wspomnienia z okresu służby w 101. powietrznodesantowej, dopiero w 2011 roku ukazały się one na polskim rynku za sprawą Wydawnictwa Magnum. Warto było jednak czekać.

Na pierwszy rzut oka książka nie wyróżnia się niczym szczególnym. Pod względem graficznym docenić możemy zadbany layout oraz wkładkę ze zdjęciami archiwalnymi. Nie jest to za wiele, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę nieznaczną ilość fotografii. Zabrakło mapek sytuacyjnych, szkiców czy rycin, które w jakimś stopniu unaoczniłyby nam przebieg operacji „Overlord” oraz kolejnych walk, stanowiąc tło dla opowieści spisanej przez Webstera. Nieźle prezentuje się natomiast warstwa językowa, wobec czego nie możemy mieć zastrzeżeń do pracy redakcji.

„Wspomnienia żołnierza piechoty spadochronowej od D-Day do upadku III Rzeszy” – taki napis wita czytelników na okładce publikacji. Zanim jednak przejdziemy do omawiania samego tekstu i rozległości tematycznej oraz czasowej, kilka słów o przedmowie. Słowo wstępu skreślił Stephen Ambrose, który skoncentrował się na karierze Webstera, prezentując kilka faktów z jego biografii. Pisarz nie miał wprawdzie możliwości poznania spadochroniarza, jednak dość uważnie przyjrzał się jego osiągnięciom i biografii, sprzedając nam kilka ciekawostek w postaci fascynacji rekinami czy niechęci do armijnej dyscypliny. Już te kilka słów pokazuje, jakim człowiekiem był Webster – nietuzinkowym nonkonformistą, a przy tym odważnym i inteligentnym facetem, dla którego wojna była niepotrzebnym rozlewem krwi. Okazał się być również zdolnym pisarzem, który przedstawił ciekawe ujęcie życia żołnierza z dywizji powietrznodesantowej.

Amerykanin rozpoczyna swoją opowieść od krótkiej wzmianki dotyczącej szkolenia, a następnie rzuca nas na front. „Nie można odłożyć inwazji nawet o jeden dzień” – w nocy z 5 na 6 czerwca Webster i jego koledzy wylądowali w Normandii. Autor wspomnień dość szczerze dzieli się z czytelnikami emocjami, które towarzyszyły mu na kilka chwil przed skokiem. Nie owija w bawełnę. Właściwie to do Normandii leciał naćpany – dla zabicia strachu i choroby lokomocyjnej wziął odrobinę za dużo tabletek, które uśmierzyły objawy nudności, ale i dodały nieco animuszu. Zaczynamy od desantu i już na pierwszych kartach książki zapoznajemy się z charakterystycznymi cechami stylu pisarskiego Webstera. Ma on niewątpliwie przydatną umiejętność prostego wyrażania emocji (nie stroni przy tym od dosadnych określeń, co uwydatnia wrażenia). Nie zagłębia się w mało znaczące szczegóły i „wali prosto z mostu”. Jeśli ktoś zasłużył na określenie mianem idioty, takiego się doczeka. Jego opisy walk to przede wszystkim zbiór emocjonujących dialogów. Brak tu solidnej analizy historycznej, nie ma co się spodziewać statystyk i dokumentów. Jest za to żołnierski język i pierwszoplanowa perspektywa. Wraz z Websterem przenosimy się na północ, walczymy w Holandii i poznajemy kolejne aspekty życia na froncie („cholerni Angole nas ubiegli” – na wieść o opróżnionych beczkach w jednej z lokalnych piwiarni). Nie zawsze jest wesoło. Webster dostaje kulkę, zostaje wyłączony z walki, dookoła umierają jego koledzy, a Szwaby jak na złość nie chcą się poddać. Jeśli ktoś fascynuje się wojną, książka Webstera będzie okazją do zweryfikowania poglądów. Czasu na przyjemności jest niewiele, a jeśli już są one średnio wysublimowane. Nie jest to także zabawa dla dużych chłopców, lecz bezlitosna rozgrywka, w której stawką jest życie. Na koniec – radość. Z zakończonej służby. Czy godnie? Tutaj każdy musi odpowiedzieć sobie sam, dla autora wspomnień wojna miała być cenną, ale dramatyczną lekcją, której z pewnością nie chciałby przeżyć po raz kolejny.

„Kompania spadochronowa” to rzemiosło pisarskie na wysokim poziomie. David Kenyon Webster okazał się być nie tylko świetnym żołnierzem, ale i bardzo dobrym pisarzem. Jego wojenne wspomnienia są cenną lekcją historią i wnikliwym spojrzeniem na pracę żołnierzy dywizji powietrznodesantowej. Opisy walk i ogromna dawka wrażeń, a do tego świetny styl pisarski sprawiają, iż jego opowieść czyta się jednym tchem. Nawet, jeśli momentami rozmija się z filmową rzeczywistością i patriotyczną zadumą.

Ocena: