„25 czerwca” – recenzja książki

Rok wydania – 2011

Autor – Mark Sołonin

Wydawnictwo – Rebis

Liczba stron – 605

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – opowieść o zmaganiach radziecko-fińskich spisana przez kontrowersyjnego rosyjskiego historyka.

O tym, że druga połowa czerwca 1941 roku była przełomowa dla losów II wojny światowej nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Wojna niemiecko-radziecka zmieniła oblicze konfliktu. Sprawiła, iż niepokonane dotąd dywizje Wehrmachtu musiały mierzyć się już nie tylko z żołnierzami wroga, ale i czynnikami, które w starciu z człowiekiem są nieprzewidywalne – pogodą, warunkami klimatycznymi i bezkresnymi terenami, jakie przyszło przemierzyć Niemcom na trasie do Moskwy. Zaraz, zaraz, wiecznie koncentrujemy się na Niemcach i ich marszu na wschód. Ilekroć poruszana jest kwestia operacji „Barbarossa”, Wehrmacht skupia niemal całą uwagę, sprawiając, iż miłośnicy historii niejednokrotnie zapominają o mniej znanych, lecz równie ważnych aspektach wojny na wschodzie. W kategorii „zapomniani sojusznicy Hitlera” na plan pierwszy wysuwa się Finlandia. Sprzymierzeniec niezwykle ciekawy – o ile Włosi czy Rumuni pomagali Niemcom przynajmniej częściowo z pobudek ideologicznych i militarnych, o tyle Finowie znaleźli się w tym towarzystwie z innego powodu – prowadzili wojnę, która tak naprawdę nie powinna mieć miejsca, bijąc się o to, co kilkanaście miesięcy wcześniej utracili na rzecz potężnego sąsiada, Związku Radzieckiego.

Marka Sołonina, rosyjskiego historyka i publicysty nie trzeba zapewne przedstawiać miłośnikom historii największego konfliktu w dziejach ludzkości. Jego liczne prace zostały entuzjastycznie przyjęte przez czytelników, a krytyka nieustannie widzi w nim kontynuatora myśli Wiktora Suworowa, do którego upodabnia go nie tylko tematyka rozważań, ale i stylistyka wypowiedzi. Na polskim rynku pojawił się za sprawą Domu Wydawniczego Rebis, który prezentował kilka z jego publikacji z datą w tytule. „25 czerwca” jest częściowo kontynuacją poprzednich prac, choć nie można mówić o jakimś ciągu silnie związanych tomów. Z drugiej strony, Sołonin robi tyle dygresji, a jego wywody są tak szerokie, że wszystko łączy się w logiczną całość. Zajmiemy się tym przy okazji omawiania zagadnień merytorycznych. W kontekście grafiki i przygotowania publikacji podkreślić trzeba konsekwentną politykę wydawniczą Rebisa – projekt kolejnej z książek Sołonina jest taki sam jak poprzednich, dzięki czemu już na pierwszy rzut oka widać, iż mamy do czynienia z serią prac. Jest twarda okładka ze zdjęciami. Fotografii archiwalnych nie jest wiele, ale ładnie komponują się z resztą elementów. Dodatkowo czytelnicy otrzymują zestaw map, o których należy wiedzieć przed rozpoczęciem lektury. Nie zostały bowiem wplecione w tekst, lecz zamieszczone na końcu, przez co należy samodzielnie dopasowywać sytuację na rycinie do obrazu prezentowanego przez autora w książce. Tłumaczenie i korekta pracowały bez zarzutu.

Wreszcie przechodzimy do tekstu. Już na wstępie autor wtajemnicza nas w trudny świat stosunków dyplomatycznych ze Związkiem Radzieckim, ukazując kulisy specyficznego myślenia kategoriami sowieckimi, a następnie genezę konflikty fińsko-radzieckiego. Sołonin pokrótce opisuje historię Wojny Zimowej, która dla dalszych wydarzeń ma znaczenie kluczowe. To właśnie od przegranej batalii na przełomie 1939 i 1940 roku rozpoczęły się kłopoty Finlandii. Do tej części nie można mieć większych zastrzeżeń, głównie ze względu na prostotę wywodu. Autor nie wchodzi w szczegóły, ale zaprezentowany obraz trudnych stosunków sąsiedzkich jest wyraźny i nie wymaga precyzowania. Całość potraktowano mocno skrótowo, więc nie nastawiajmy się na precyzyjność i masę detali. Później jest nieco lepiej, jeśli lubimy czytać dużo, chaotycznie, o wszystkim i o niczym. A książka jest całkiem długa, więc na przestrzeni kilkuset stron zdążymy się niejeden raz pogubić. Myślę jednak, że fachowcy w dziedzinie stosunków fińsko-radzieckich z pewnością odbiorą publikację w zupełnie inny sposób, patrząc na nią przez pryzmat nowatorskich teorii i bzdurnych pomysłów. Jako laik mogę stwierdzić, że podobały mi się niektóre wywody dotyczące głównego wątku, aczkolwiek rozważania na poziomie sił i środków, strat i zdobyczy stoją na niezłym poziomie i mogą okazać się bardzo przydatne. Wynikają z analizy radzieckich źródeł. Warto podkreślić, iż Sołonin przeszczepia na grunt swojej pracy poglądy marsz. Mannerheima, wobec czego spojrzenie na jego postać jest średnio obiektywne – ciężko się spodziewać, by Mannerheim sam siebie przedstawiał w złym świetle. Konkluzja w ramach epilogu jest chyba najbardziej spójna, ale i pełna niedomówień i pytań retorycznych. Cóż, przecież chodzi o to, by czytelnik miał się nad czym zastanawiać.

Sołonin to autor bardzo specyficzny i charakterystyczny. Jego styl pisarski z pewnością nie każdemu czytelnikowi przypadnie do gustu. Wiąże się to z ewidentnymi próbami kopiowania mistrza Suworowa, do którego Sołonin często się odwołuje. Kopiowanie to widoczne jest nie tylko na poziomie stylu pisarskiego, ale i buntowniczej natury, która skłania obu autorów do krytykowania wszystkiego, co radzieckie i doszukiwaniu się spisków i sensacji tam, gdzie ich tak naprawdę nie ma. Wszechobecna ironia może drażnić, zwłaszcza co bardziej wrażliwych na ten typ poczucia humoru. Sarkazm jest jednak świetną metodą do obnażenia absurdów radzieckiego totalitaryzmu oraz zdjęcia z piedestału możnych ówczesnego świata. Prześmiewcze traktowanie słów Stalina i analiza ogromnej ilości dokumentów bardzo często nei pozostawiają suchej nitki na dowódcach Armii Czerwonej. Niestety, Sołonin bardzo często gmatwa swoją narrację i mocno odbiega od tematu, którym winien się zajmować. Jałowe rozważania dotyczące drugorzędnych rozkazów i informacji pojawiających się w odtajnionych materiałach bezpieki sprawiają, że czytelnik szybko traci wątek i może łatwo zagubić się w historycznym świecie kreowanym przez Sołonina. Co gorsza, autor momentami chyba sam nie wiedział, o czym pisze lub, co napisać, wobec czego stawiał tezę, udowadniał, zaprzeczał sobie, po czym znów coś udowadniał. I tak w kółko – jedna wielka próba udowodnienia, przy częstym naciąganiu faktów do własnych hipotez. Sztuka interpretacji na najwyższym poziomie. Szkoda, że mało to wszystko historyczne.

O ile przyjemnie się czyta książki napisane żywym językiem, z nutką ironii, pełne oratorskich popisów autora, o tyle po „25 czerwca” spodziewałem się czegoś więcej. Sądziłem, czego sam nie mogę zrozumieć, bo Sołonina zdarzyło mi się już czytywać, że dostanę ciekawie ujętą historię wojny fińsko-radzieckiej z dogłębną analizą stosunków obydwu państw. Owszem, miałem okazję wyłapać sporą ilość informacji, ale wszędobylski chaos narracyjny i zbytnie zagłębianie się w tematy poboczne, skutecznie utrudniły mi czytanie, sprawiając, że do tej pory nie jest w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie postawione już na wstępie – czy 25 czerwca był głupotą, czy też agresją? Może w drugim podejściu do lektury będzie mi łatwiej. Jeśli tylko starczy mi zapału.

Ocena: