Najczarniejszy dzień mojego życia – Emil Hacha prezydentem

Emil Hacha wita Adolfa Hitlera na pogrzebie Heydricha w 1942 roku. Zdjęcie za: Wikipedia/domena publiczna.

Konferencja monachijska była niewątpliwie jednym z czarniejszych dni w historii Czechosłowacji. Europejskie potęgi zwyczajnie podzieliły terytorium kraju kierowanego przez Edvarda Benesa, skazując Czechosłowację na niemiecki podbój. Skompromitowany prezydent zdecydował się ustąpić i, podobnie jak w czasie I wojny światowej, gdy walczył o niepodległość swojej ojczyzny, udał się na emigrację. Czesi musieli znaleźć kogoś, kto pokieruje państwem w tym niezwykle trudnym momencie. Wybór padł na człowieka niezwiązanego ze światem polityki, a przynajmniej nie angażującego się wcześniej w walkę o władzę.

Emil Hácha był wówczas cenionym prawnikiem, przewodniczącym Najwyższego Sądu Administracyjnego w Pradze. Cieszył się dużą popularnością i sporym szacunkiem zarówno przedstawicieli sceny politycznej, jak i społeczeństwa. Wydawał się idealnym kandydatem na przejęcie schedy po Benesu, który odchodził w atmosferze politycznej klęski, i przywrócenie ludności nadziei na lepsze jutro. Niechętnie zgodził się na kandydowanie w wyborach, a gdy już wygrał napisał do poprzednika list, w którym wprost stwierdzał, iż sprawuje tę funkcję przejściowo. 30 listopada 1938 roku objął stanowisko – zagłosowało na niego 272 z 312 deputowanych czechosłowackiego parlamentu przy 39 wstrzymujących się od głosu. Już ten wynik pokazuje, jak wielkim kapitałem zaufania został obdarzony.

Rzeczywiście, niedługo pełnił funkcję prezydenta. Odcięcie Sudetów było tylko przejściowym etapem na drodze do pełnego podboju Czechosłowacji przez III Rzeszę. 14 marca 1939 roku Słowacja ogłosiła, iż odrywa się od Czech i tworzy własne, niepodległe państwo (choć mocno powiązane z nazistami). Hácha został wezwany do Berlina, gdzie miał spotkać się z Adolfem Hitlerem. Najpierw został przez niego upokorzony, gdy musiał przez kilka godzin oczekiwać na przyjęcie. Następnie, już po północy 15 marca 1939 roku zmuszono go do podpisania dokumentów konstytuujących powstanie Protektoratu Czech i Moraw, a w praktyce aneksję Czechosłowacji przez III Rzeszę. Załamany Hácha miał ponoć przejść zawał serca, ale ostatecznie sygnował to, co podsunęli mu Niemcy.

Otrzymał w zamian stanowisko prezydenta w marionetkowym państwie, z czym nie wiązały się właściwie żadne kompetencje. Był jedynie figurantem, pozostawionym u władzy dla stworzenia pozorów normalności. 15 marca 1939 roku stał się nowym symbolem klęski. Być może dlatego Hácha szybko podupadł na zdrowiu, przechodził kolejne kryzysy i załamania nerwowe. Wiedział, że naród zapamięta go jako kolaboranta, symbol porażki. Miał być przecież prezydentem przejściowym, który przywróci nadzieję. Okazał się być przywódcą, który przypieczętował los Czechosłowacji. W kilka lat po nominacji z listopada 1938 roku stwierdził, iż dzień zwycięstwa był „najczarniejszym dniem jego życia”. Był być może jedynym prezydentem, który w ten sposób określił swoje zwycięstwo.

Na jego obronę warto przytoczyć dwie opinie czeskich historyków, którzy podkreślają, iż prezydent był skazany na porażkę także z innych powodów: „Josef Tomeš napisał, że w ostatnich latach wojny Emil Hácha nie był odpowiedzialny za to, w co został manewrowany z powodu swojej choroby [rzeczywiście, stan zdrowia uniemożliwiał mu nawet udawanie rządzenia krajem]. Według Tomeša Hácha poświęcił swoją reputację ze świadomością, że jeśli zrezygnuje z prezydentury, zastąpi go ktoś gorszy. Jak twierdzi z kolei Vladimír Černý, Hácha, z powodu ciężkiej choroby, był wykorzystywany przez nazistów jako marionetka, co wpasowało się w ich plany”.

Zdjęcie tytułowe: Emil Hacha wita Adolfa Hitlera na pogrzebie Heydricha w 1942 roku. Zdjęcie za: Wikipedia/domena publiczna.