Nalot na Peenemünde

Czym było? Gdzie się znajdowało? Co sprawiło, iż to właśnie tam postanowili uderzyć alianci? Te podstawowe pytania nasuwają się po przeczytaniu obco brzmiącej nazwy. W latach trzydziestych Peenemünde było małą, uśpioną wioską, leżącą na prawym brzegu rzeki Peene. Lokalizacja miejscowości pozwala na umiejscowienie jej w północnej części wyspy Uznam. Wielkość wyspy wynosi 424 km2. Położona jest na Morzu Bałtyckim, między Zatoką Pomorską a Zalewem Szczecińskim. Jej ogromnym atutem jest właśnie jej odizolowana od reszty lądu lokalizacja. W 1937 roku była idealnym miejscem dla prac naukowych – leżała w odosobnieniu, a otaczający ją obszar kontrolowany był przez Niemców. Właśnie w tym roku rozpoczęto wznoszenie budynków mieszkalnych – wstępne przygotowanie gruntu pod przyszłe ośrodki badań. Gęsty las oraz pagórkowaty kształt wyspy były wielkim atutem dla niemieckiego przemysłu wojennego, który właśnie tutaj postanowił wznieść Ośrodek Badań Wojskowych. Wkrótce zaczęli przybywać naukowcy. Przedmiotem dogłębnych analiz i dyskusji nowoprzybyłych mieszkańców miejscowości stały się rakiety, których użycie planowano w dziedzinie militariów. Całemu przedsięwzięciu nadano nic nie mówiący kryptonim „Aggregat”, co uniemożliwiało osobom postronnym ewentualną identyfikację celu prac badawczych. Z czasem długą nazwę skrócono do samej litery „A”, a kolejne rakiety, nad którymi trwały prace, określano „A-1”, „A-2” i „A-3”. Przed wybuchem wojny Albert Speer opracował plan działania dla zakładów w Peenemünde, gdzie organizacją projektu zajmował się Walter Dornberg. Wybuch konfliktu zbrojnego spowodował, iż nieudane do tej pory prace, zostały przyspieszone. Udany początek wojny szedł w parze w coraz bardziej zaawansowaną budową rakiety „A-4”, którą przemianowano na „V-2”. Skrót ten oznaczał „Vergeltungswaffen” – „broń odwetową”. Nomenklatura niemiecka miała duży wpływ na morale społeczeństwa nękanego wtedy przez alianckie bombowce. Udane próby sprawiły, iż w niedługim czasie zarówno rakiety „V-2”, jak i produkowane przez Zakłady Lotnicze Fieselera pociski „V-1”, mogły wejść do produkcji masowej. Adolf Hitler wierzył, że jego „Wunderwaffe” są w stanie zapewnić III Rzeszy zwycięstwo przede wszystkim na froncie zachodnim, gdzie rywalizowała z Wielką Brytanią. Aby zapoczątkować produkcję na tak wielką skalę, w Peenemünde zatrudniano przymusowych robotników. W chwili nalotu RAF na zakłady pracowało tam około 20 tys. ludzi. A wszystko z zachowaniem jak najściślejszej tajemnicy. Wydaje się to oczywiście nieprawdopodobne, bowiem spora ilość ludzi działa z reguły w sposób dekonspirujący. W przypadku niemieckiego ośrodka tajemnicy strzeżono pilnie, jednak i tak nie uszło uwadze brytyjskiego wywiadu (i agentów sprzymierzonych), iż w Peenemünde dzieje się coś, czym powinni zainteresować się najwyżej postawieni dygnitarze alianccy.

Okryte tak głęboką tajemnicą prace naukowe początkowo nie zostały wykryte przez wywiad aliantów. Mimo wszelkich poszlak, wskazujących na strategiczne znaczenie Peenemünde, Brytyjczycy uparcie je ignorowali, choć w rękach trzymali niepodważalne dowody. Tuż po wybuchu wojny brytyjski attaché morski otrzymał dokładne i wyczerpujące informacje na temat niemieckich prac technicznych i ich zaawansowania. Niedługo po tym raport trafił do Wielkiej Brytanii, gdzie całą sprawę uznano za zbyt niewiarygodną i okrzyknięto prowokacją. Wkrótce brytyjski wywiad zaczął alarmować – w Peenemünde najprawdopodobniej przeprowadzano próby rakietowe. Tym razem Komitet Szefów Sztabu podjął odpowiednie kroki i energicznie zabrał się do organizacji dalszych działań wywiadowczych. 15 kwietnia 1943 roku (dwa dni wcześniej świat dowiedział się o zbrodni katyńskiej) szefem całego projektu został Duncan Sandys. Sandys nie próżnował i szybko wziął się do pracy. Podjęte przez niego działania pozwoliły na ustalenie, iż w Peenemünde znajduje się miejsce, gdzie faktycznie trwają prace nad rakietami napędzanymi cieczą. Dalsze ślady odnalazły się bardzo szybko – wśród nich były i raporty Polaków działających w kraju i na terytorium Rzeszy. Dodatkowo 20 maja rozpoczęto szereg lotów rozpoznawczych, dzięki którym dr R.V. Jones rozpoznał na jednym ze zdjęć charakterystyczną wyrzutnię rakiet. Samoloty de Havilland Mosquito kilkakrotnie pracowały nad Peenemünde, przywożąc niezwykle cenne informacje w postaci zdjęć. Obrona przeciwlotnicza nie niepokoiła alianckich samolotów, co umożliwiało swobodne loty nad miejscem docelowym. Dzięki tak udanej akcji wywiadowczej już 27 czerwca Sandys mógł skończyć swoją misję. 29 czerwca zebrał się Komitet Obrony, który ustalił, iż nalot przeprowadzony zostanie w sile 800 bombowców. Wyrok na Peenemünde został podpisany, choć teraz rozpoczynał się okres wzmożonych prac przygotowawczych do nalotu.

Aby Brytyjczycy mogli dokładnie przygotować się do akcji, prace ruszyły natychmiast. Władysław Kisielewski („Polacy w walce z V-1 i V-2”) pisze, iż najtrudniejszą sprawą było zachowanie tajemnicy. Faktycznie, do całej operacji zaangażowano około 4 tysięcy lotników; natomiast o celu wyprawy wiedziała jedynie garstka ludzi. Bombardowanie poprzedzono dokładnym rozpoznaniem terenu, wykonano szczegółowy model obiektu i przeprowadzono szereg ćwiczeń dla załóg bombowców. Najważniejszą sprawą było zniszczenie laboratoriów i warsztatów rakiet oraz uśmiercenie personelu naukowego. 7 lipca 1943 roku gen. Harris zwołał odprawę dowódców 6 Grup. 9 lipca wydano rozkaz operacyjny, który brzmiał: „Data Ataku. Atak zostanie przeprowadzony przy pierwszej sprzyjającej okazji, gdy pokrycie chmur nad Danią będzie wystarczające, o zmierzchu lub pierwszej odpowiedniej nocy, która zapewni wystarczająco długi czas ciemności, umożliwiając zakończenie lotu nad terytorium nieprzyjaciela o brzasku”.
Wkrótce jednak gen. Harris uznał, iż nalot powinien odbyć się w bezchmurną noc, przy pełni księżyca. 26 lipca wykonano jeszcze jeden lot zwiadowczy, który dostarczył kolejnych cennych informacji. Na dowódcę wyprawy wybrano Gr/Cpt J.H. Searby’ego. Atak postanowiono przeprowadzić metodą „na czas i odległość”, która, mówiąc w mocnym skrócie, opierała się na notowaniu czasu przelotu pomiędzy punktami orientacyjnymi, dzięki czemu ponowione ataki mogły być prowadzone nawet przy dużej warstwie chmur, mgły lub zasłony dymnej. 9 sierpnia rozpoczęło się szkolenie. Pierwsze wyniki nie były imponujące. Wydawać by się mogło, iż plan, który hołubił gen. Cochrane, mógł nie przynieść pożądanego efektu, jednak z czasem piloci zaczęli uzyskiwać coraz lepsze wyniki. Brytyjczycy prowadzili tymczasem szereg lotów nad Berlin, skupiając uwagę Luftwaffe na stolicy III Rzeszy. Te dezorientujące naloty niejako uratowały załogi alianckie podczas nalotu na Peenemünde. W końcu gen. Harris podjął decyzję o przeprowadzeniu nalotu w nocy z 17 na 18 sierpnia. Opatrzono go kryptonimem „Hydra”. Z kolei nalot 8 bombowców na Berlin nazwano „Whitebait”. Miały one odciągnąć siły Luftwaffe w kluczowym momencie ataku.

Według danych zawartych w książce Martina Middlebrooka „Nalot na Peenemünde” zastępcami płk Searby’ego zostali ppłk John Pauquier oraz John White. Ten sam autor podaje kolejność ataków lotnictwa alianckiego:
– osiedle mieszkaniowe – 3. i 5. Grupa Bombowa
– Zakłady Produkcyjne – 1. Grupa Bombowa
– Zakłady Doświadczalne – 4. i 6. Grupa Bombowa

W sumie w całą operację zaangażowano 650 samolotów, wykonujących różne zadania. W nalocie brało udział również kilka polskich załóg, mimo iż Polaków i ich jednostki wykluczono z całej operacji. Dywizjony te nie wystartowały do akcji, ponieważ dowództwo obawiało się o morale polskich załóg bombardujących polskich robotników przymusowych, którzy pracowali dla Niemców. W sierpniu parę załóg z 300. dywizjonu przezbrajało się na Lancastery, co umożliwiło im udział w nalocie.

Bezchmurna noc nie sprzyjała alianckiemu lotnictwu, choć podróż nad Morzem Północnym i Danią (2000 km) odbyła się większych przeszkód. Niemiecka artyleria przeciwlotnicza zestrzeliła kilka samolotów, jednak nie były to straty, które znacznie wpłynęłyby na siłę nalotu. O godz. 0.15 rozpoczął się atak. Poprzedziło go zrzucenie „markerów” przez pathfindery. Znaczniki świetlne umożliwiały odnalezienie celu. Błąd pierwszej fali zrzucającej wskaźniki został szybko naprawiony i po poprawnym oznaczeniu punktu celowania zaczęło się zrzucanie ładunku. Pierwsza fala bombowców przestrzeliła do 3,5 km od osiedla mieszkaniowego, atakując również obóz przymusowych robotników. Zasłona dymna, jaka szybko pokryła niebo obrona Peenemünde, nie przeszkodziła w wykonaniu ataku. Była to tradycyjna procedura obrońców, którzy do tej pory przyzwyczajeni byli do tego, iż samoloty nieprzyjaciela mijały ich, podążając dalej. Tym razem miało być inaczej. O 0.31 nadleciała druga fala. 124 samoloty zrzuciły 480 ton burzących i 40 ton bomb zapalających. Wcześniejsze 250 bombowców posłało około 500 ton bomb burzących i 100 ton bomb zapalających. Trzecia fala ruszyła do działania o 0.42, zrzucając największa ilość bomb. W sumie trzecie uderzenie (170 samolotów) dorzuciło do ogólnego bilansu zniszczeń 670 ton bomb, natomiast całość sił zbombardowała Peenemünde 1795 tonami bomb burzących i zapalających.

Brytyjski samolot de Havilland Mosquito (Wikipedia, domena publiczna).

Dzięki sprawnie przeprowadzonej akcji zmylającej, atak na Peenemünde mógł zakończyć się powodzeniem. Zginęło 735 ludzi, z których 178 stanowiło skład współpracowników sztabu w Peenemünde. Budynki, które stały się celem ataku, w większości zostały zniszczone.

Według statystyk sporządzonych przez Martina Middlebrooka uderzenia dokonało 560 samolotów. 28 z nich zostało zestrzelonych. Zrzucono 1795 ton (1528 ton bomb burzących i 267 ton bomb zapalających). W sumie RAF stracił 40 samolotów bombowych oraz 3 samoloty utracone podczas lotów intruderskich lub nalotu na Berlin. 290 lotników nie wróciło tej nocy do Wielkiej Brytanii – 245 nie wróciło już nigdy… Mimo dużych strat, sukces był wielki. Adolf Hitler nalot na zakłady produkcyjne V-2 przypłacił atakiem furii. Szef sztabu Luftwaffe, gen. Jeschonnek, obarczony winą za nieudolne działania Luftwaffe, popełnił samobójstwo. Najważniejsze było jednak, przynajmniej dla aliantów, iż Peenemünde przestało funkcjonować jak przed nalotem, tracąc na znaczeniu w końcowej fazie II wojny światowej.

Fotografia tytułowa: rakieta V-2 odpalona przez Brytyjczyków podczas Operacji Backfire w 1945 roku (Wikipedia, domena publiczna).