Czarno-czerwona bandera – rys historyczny rzezi wołyńskiej

Rzeź wołyńska - zbrodnia w Lipnikach. Zdjęcie za: Wikipedia/domena publiczna.

Rzeź wołyńska jest z pewnością jednym z najtragiczniejszych epizodów historii Polski w czasie II wojny światowej. Doświadczony przez brutalne okupacje – niemiecką i sowiecką – naród został podstępnie zaatakowany przez pozornie neutralnego sąsiada. Pozornie, bo choć Ukraińcy nie dysponowali wówczas własnym państwem, nie kryli się z antypolskim poglądami, kierując się pragmatyzmem w doborze sojuszników. Czy zatem Ukraina ma za sobą nazistowską przeszłość, czy też mariaż z hitlerowcami był jedną z form walki o niepodległość? Skąd tak silne antypolskie nastroje, które doprowadziły do rozlewu krwi na ogromną skalą? Czy Wołyń to dzisiaj sprawa zamknięta, czy też wciąż jątrząca się rana, która prawdopodobnie nie zabliźni się nigdy?

Trudne sąsiedztwo

Nie ma się co oszukiwać, nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na wszystkie postawione pytania. Historycy badający sprawę rzezi wołyńskiej od dziesięcioleci nie są dzisiaj zgodni w ocenie wydarzeń. Ich badania i doświadczenia pozwalają jednak na wyciągnięcie szeregu wniosków kluczowych dla zrozumienia tego, co wydarzyło się w latach 1943-1945 i co dzisiaj tak silnie oddziałuje na stosunki polsko-ukraińskie, będąc źródłem dalszych nieporozumień, wzajemnych pretensji i niesłabnących wyrzutów – mimo iż minęło ponad siedemdziesiąt lat o bolesnej, choć wspólnej przeszłości nie da się zapomnieć.

Okres dwudziestolecia międzywojennego był dla Rzeczpospolitej czasem odbudowy po 123 latach zaborczej niewoli. Odradzające się państwo borykało się z licznymi problemami wewnętrznymi, począwszy od tych natury gospodarczej czy ekonomicznej, po te o charakterze socjologicznym i etnicznym. W granicach potężnego, wielokulturowego państwa znalazły się bowiem silne mniejszości narodowe, które mimo związków z Polską nie bały się manifestować odrębności, często w sposób agresywny i przeciwny polityce prowadzonej przez rząd w Warszawie. Trudno się temu dziwić. I Rzeczpospolita, która rozciągała się nieomal od Morza Bałtyckiego po Morze Czarne, skupiała na swoim terenie skrajnie różne narody. Zarząd nad potężnymi włościami sprawowano przy pomocy marchewki i kija, przy czym to drugie wykorzystywano znacznie częściej. Nie było mowy o asymilacji, a przynajmniej nie na wschodnich kresach opanowanych przez wojowniczych kozaków. Przez wieki sytuacja we wschodniej części Rzeczpospolitej stanowiła nierozwiązany i palący problem. Gdy w 1918 roku Polska odzyskała niepodległość, w skład jej terytorium weszły ziemie uznawane za rdzennie ukraińskie. Ukrainie po raz kolejny odmówiono suwerenności, choć zgodnie porozumieniami zawartymi po zakończeniu I wojny światowej Ukraina mogła liczyć na namiastkę samodzielności. Władze II RP nie zamierzały jednak rezygnować z praw do spornych terytoriów, aktywnie uczestnicząc chociażby w obronie Lwowa w 1918 i 1919 roku. W okresie międzywojennym Ukraińcy nie byli w stanie odtworzyć własnej państwowości, choć pojawiały się wówczas różne koncepcje walki o emancypację i wyzwolenie spod jarzma Polski i Związku Sowieckiego. W 1926 roku Dmytro Doncow opublikował rozprawę zatytułowaną „Nacjonalizm”, która stała się swego rodzaju manifestem programowym dla walczących o wojną Ukrainę nacjonalistów. Był to pierwszy tak ważny dokument sankcjonujący koncepcję wyzwolenia ziem ukraińskich przy pomocy walki zbrojnej i fizycznej eksterminacji wszystkich, którzy staną na drodze do odzyskania wolności. Trzy lata później powstał dekalog nacjonalisty wydany przez Stepana Łenkawskiego. Dziesięć przykazań przyjęli później jako swoje członkowie Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), szczególnie jej banderowskiego odłamu. OUN utworzono w 1929 roku w Wiedniu jako wojskową organizację, której głównym celem było zbudowanie niepodległego państwa ukraińskiego. Początkowo działalność OUN była wymierzona głównie w przedstawicieli władz polskich. Ukraińcy nacjonaliści dokonywali ataków terrorystycznych, zastraszali ludność, prowadząc przy tym szeroko zakrojone akcje szkoleniowe i propagandowe, co umożliwiało im werbunek oraz zjednywanie Ukraińców do idei budowy państwa i „przegnania” Polaków za Wisłę.

Polskie władze nie pozostawały dłużne. Historyk Instytutu Pamięci Narodowej Grzegorz Motyka słusznie zauważa, iż polityka narodowościowa II RP oparta była na dyskryminacji mniejszości ukraińskiej: „Pomimo formalnego równouprawnienia mniejszości narodowe były jednak traktowane jak obywatele drugiej kategorii. Co w przypadku Ukraińców oznaczało na przykład zastosowanie odpowiedzialności zbiorowej w czasie pacyfikacji 1930 r., zarządzonej w odpowiedzi na sabotaże Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, czy zniszczenie ponad 100 cerkwi prawosławnych na Lubelszczyźnie w 1938 r.” (źródło: wywiad dla „Historia Focus.pl”, rozmawiał Andrzej Fedorowicz). Właśnie to zostało wskazane jako podstawowa przyczyna nastrojów antypolskich na Kresach. Warto zwrócić uwagę, że ukraińskim nacjonalistom sprzyjała wówczas sytuacja geopolityczna. Zbliżający się konflikt europejskich mocarstw byłby bowiem okazją do wybicia się na niepodległość, szczególnie przy dobrze ulokowanych inwestycjach politycznych. Stąd też z dużym zaciekawieniem obserwowali oni rozwój sytuacji we Włoszech i w Niemczech, gdzie doszło do radykalizacji władz państwowych. W połowie lat trzydziestych Niemcy prowadziły już politykę konfrontacji, która zaowocowała najpierw remilitaryzacją Nadrenii, a później aneksją Austrii i Czechosłowacji. Dla ideologów OUN sojusz z Adolfem Hitlerem rodził również możliwość rozprawy ze wspólnym wrogiem – Polską i Związkiem Sowieckim. Co więcej, obie strony łączyła ideologia faszyzmu, choć akurat w przypadku III Rzeszy sojusz z Ukraińcami miał być jedynie przejawem militarnego pragmatyzmu. W gruncie rzeczy Ukraińcy, jako naród słowiański, przeznaczeni byli albo do wyniszczenia, albo do roli niewolników na terytoriach wschodnich, gdzie Niemcy mieli znaleźć mityczną „przestrzeń życiową”.

Ukraińskie nadzieje

Rzeczywiście, po rozpoczęciu kampanii wrześniowej Niemcy nawiązali współpracę z Ukraińcami, tyle że miała ona ograniczony charakter ze względu na zaangażowanie w wojnę Związku Sowieckiego. Józef Stalin nigdy nie zgodziłby się na utworzenie niezależnego państwa ukraińskiego, zwłaszcza gdy wiązałoby się to z koniecznością oddania Ukraińcom przynajmniej części terytoriów wchodzących w skład rządzonego twardą ręką totalitarnego państwa. Warto podkreślić, że w okresie międzywojennym to właśnie na Ukrainie Stalin wdrażał rewolucyjny plan gospodarczy obejmujący kolektywizację rolnictwa, który w gruncie rzeczy był zbrodniczym eksperymentem i wstępem do eksterminacji tamtejszej ludności. „Wielki głód” na Ukrainie kosztował życie co najmniej 3 mln rdzennej ludności. Sam Wołyń w 1939 roku wszedł w skład Związku Sowieckiego na mocy radziecko-niemieckiego porozumienia o podziale zagarniętych Polsce ziem. Sytuacja nie była zatem sprzyjająca, co zresztą doprowadziło do podziałów w łonie OUN, w ramach którego w lutym 1941 roku funkcjonowały dwie frakcje – banderowców i melnykowców. Określenia pochodziły od nazwisk przywódców ugrupowań – Stepana Bandery i Andrija Melnyka. Prezentowali oni odmienne koncepcje walki, różnie zapatrując się chociażby na współpracę z Niemcami. W tym czasie centrum życia OUN zostało przeniesione do Krakowa. Wiosną 1941 roku Ukraińcy, za zgodą Niemców, rozpoczęli tworzenie dwóch batalionów („Nachtigall” oraz „Roland”), które miały wspomagać siły Wehrmachtu. Niemcy zyskiwali dodatkowych żołnierzy, których następnie mogli wykorzystać w walkach na froncie wschodnim. Ukraińcom zależało na stworzeniu przynajmniej zalążka armii uzbrojonej i przeszkolonej przez nazistów. W koncepcji OUN Bandery (OUN-B) miało to gwarantować w przyszłości możliwość wykorzystania żołnierzy w walce o niepodległość, a jednocześnie cementowało przyjaźń z III Rzeszę. Dość naiwnie zakładano, że Berlin zgodzi się w końcu na jakąś formę niepodległości, nie bacząc na eksterminacyjną politykę III Rzeszy względem Żydów i Słowian. Ukraińcy byli zresztą wykorzystywani do pomocy przy prowadzeniu obozów pracy, obozów koncentracyjnych oraz akcji wysiedleńczej wymierzonej w Polaków, w czym prym wiodła ochotnicza policja ukraińska kolaborująca z SS. Przy tej okazji Ukraińcy mogli czerpać pełnymi garściami z wzorców, jakie stanowiła niemiecka machina eksterminacyjna, przyuczając się do późniejszych masowych mordów na Polakach.

Dopiero agresja Niemiec na Związek Radziecki znacząco zmieniła sytuację na Kresach. Ukraińcy ruszyli do walki przeciwko dotychczasowemu ciemiężcy – albo w szeregach Wehrmachtu, albo w charakterze bardzo dobrze zorganizowanej, sprawnie operującej partyzantki. Prym wiodły oddziały OUN-B kierowane przez Banderę. Jego zaangażowanie w walkę z Sowietami przyniosło mu na Ukrainie status bohatera narodowego. Niezależnie od metod i form walki postać ta stanowi ważne historyczne dziedzictwo Ukraińców, symbolizując opór stawiany okupantowi oraz niezłomność w próbach odtworzenia niepodległego państwa. Pierwszą próbę Ukraińcy podjęli już w osiem dni po hitlerowskiej agresji na Związek Radziecki, 30 czerwca 1941roku proklamując niezależny twór państwowy. Na jego czele stanął Jarosław Stećko. Niemcy nie zaakceptowali samowoli ukraińskich nacjonalistów, upatrując w nich zagrożenie dla planów podboju i całkowitego podporządkowania ziem wschodnich. W ich koncepcji „Lebensraum” nie było miejsca dla wolnej, niezależnej Ukrainy, nie było nawet miejsca dla marionetkowego tworu, który mógłby się im przydać do celów propagandowych lub zasilania Wehrmachtu świeżą krwią. Aleksandra Lipka słusznie zwraca uwagę na oderwanie ukraińskich przywódców od realiów geopolitycznych, a przede wszystkim polityki zaborcy: „Naiwna wiara, że Niemcy zaakceptują fakty dokonane nikła wraz z decyzjami o internowaniu Bandery i Stećko, przyłączeniu Małopolski wschodniej i części Wołynia do Generalnego Gubernatorstwa, a z pozostałych terenów stworzeniu Komisariat Rzeszy Ukraina, z Erichem Kochem (‘brunatnym carem’) jako komisarzem. Ostatecznym dowodem na brak możliwości stworzenia ‘samostijnej’ Ukrainy były rozmowy w październiku 1941 roku w Berlinie między władzami Rzeszy, a m.in. Ukraińcami, na których kategorycznie zabroniono tworzenia własnej państwowości na wschodnich terenach zdobytych niedawno przez Wehrmacht.” Zostało zatem kontynuowanie obranej drogi i organizacja rosnącej w siłę partyzantki. Ta miała bowiem przejąć ciężar walk i skoncentrować nacjonalistów wokół wyrazistych przywódców i jednej idei, która w ich opinii usprawiedliwiała nawet największe zbrodnie – idei odrodzenia wolnej Ukrainy.

Okazja do zemsty

W 1942 roku sytuacja na froncie wschodnim wydawała się jeszcze stabilna. Niemcy wciąż mieli przewagę strategiczną, choć w drugiej połowie roku ugrzęźli w rejonie Stalingradu i nie byli w stanie poczynić dalszych postępów na ważnym kierunku południowym. W tym czasie OUN prowadziło szeroko zakrojone działania dywersyjne przeciwko Armii Czerwonej. Stopniowo ukraińscy nacjonaliści dochodzili do słusznego wniosku, iż u boku Niemców nie będą w stanie ugrać niepodległości, stąd też zaczęto wycofywać się z sojuszu. Na śmielsze poczynania ukraińskich przywódców Niemcy odpowiadali aresztowaniami czołowych działaczy. Wreszcie latem 1942 roku OUN rozpoczęło przygotowania do sformowania regularnej armii powstańczej. W październiku 1942 roku powstał pierwszy oddział Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), do którego zaczęły dołączać kolejne sotnie w rejonie Polesia i Wołynia. Pierwszym dowódcą organizacji został Serhij Kaczynskyj. W szczytowym okresie rozwoju w 1944 roku UPA liczyła ponad 30 tys. ludzi, prowadząc akcję scaleniową pod egidą banderowskiego OUN. W 1943 roku banderowcy zagrozili nawet rozstrzelaniem wszystkim partyzantom, którzy nie przyłączą się do UPA, prowadząc nawet działania przeciwko melnykowcom. W tym czasie do UPA dołączyli dezerterzy z armii niemieckiej, głównie z formowanej z Ukraińców 14. Dywizji Grenadierów SS oraz zlikwidowanej samoistnie ukraińskiej policji. UPA rosła w siłę i mogła już prowadzić samodzielne działania nakierowane na walkę z trzema wrogami – Niemcami i Sowietami jako potęgami militarnymi mierzącymi się na wschodzie oraz Polakami uważanymi za przedwojennych ciemiężców, a teraz szczególnie wrażliwymi, bo pozbawionymi ochrony regularnej armii.

W lutym 1943 roku Ukraińcy rozpoczęli pierwszą wielką akcję wymierzoną w zamieszkujących na Wołyniu Polaków. Skoordynowanie operacji, jej rozmiary, rozmach, a przede wszystkim błogosławieństwo OUN i UPA każą twierdzić, że było to przygotowane, celowe, zamierzone przedsięwzięcie, a nie spontaniczna akcja ukraińskiej ludności mszczącej się tym samym za krzywdy doznane w okresie międzywojennym. Warto odwołać się do słów cytowanego wcześniej Grzegorza Motyki: „Wyznawana przez członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów – frakcji Bandery (OUN-B) radykalna ideologia nacjonalistyczna – [była] bliska lub wręcz tożsama z faszyzmem. Zakładała, że w walce o niepodległość Ukrainy nie obowiązują żadne zasady etyczne i można dla osiągnięcia tego celu popełnić każdą zbrodnię. Nacjonaliści widzieli też przyszłe państwo jako jednorodne etnicznie.” Już choćby taka deklaracja programowa jednoznacznie określała miejsce Polaków – byli przeznaczeni do wyniszczenia, podobnie jak w niemieckich planach Holocaustu. Dlaczego Wołyń? Głównie ze względu na stosunkowo niski odsetek Polaków wśród ludności województwa sięgający maksymalnie 16 procent. Utrudniało to obronę Polaków (już choćby ich liczebność i dysproporcja sił i środków), a jednocześnie ułatwiało całkowitą fizyczną eksterminację i „oczyszczenie” ziem z obcego elementu. Początkowo Ukraińcy nie planowali tak drastycznego rozwiązania, jednakże na początku lata 1943 roku zaakceptowano plan fizycznego unicestwienia wszystkich Polaków znajdujących się na terenie Wołynia, co z dużą konsekwencją realizowano. Łączna liczba ofiar rzezi do dzisiaj nie została ustalona, możemy opierać się jedynie na szacunkach. Na samym Wołyniu było to co najmniej 60 tys. ludzi zabitych. W pozostałych województwach, gdzie w kolejnych miesiącach Ukraińcy kontynuowali czystki etniczne mogło zginąć jeszcze niemal 50-80 tys. osób (Małopolska, Lubelszczyzna). Dane są oczywiście przerażające, zważywszy na szybkość eksterminacji. Jeszcze bardziej zatrważają relacje dotyczące sposobu przeprowadzania egzekucji na ludności polskiej.

Ukraińcy odznaczali się bowiem niezwykłym, nawet jak na standardy II wojny światowej, okrucieństwem. Relacje świadków, zachowane dowody, ale także wnioski z ekshumacji ofiar jednoznacznie wskazują, iż ukraińskie bojówki stosowały wymyślne metody tortur urągające wszelkim standardom prowadzenia jakichkolwiek działań wojennych. Mordowanym Polakom ucinano kończyny, wydłubywano oczy, rozpruwano wnętrzności. Okrutni kaci nie przebierali w środkach, stosując terror na masową, niespotykaną dotychczas skalę. Szczególnie popularną formą uśmiercania ludności były podpalenia budynków (w tym kościołów), w których tłoczono mieszkańców danej wsi. Stąd też wiele z ataków miało miejsce w niedzielę, gdy ludność zbierała się na msze, koncentrując w jednym punkcie. To ułatwiało Ukraińcom otoczenie budynku i likwidację zgromadzonych. W biuletynie IPN z 2009 roku czytamy m.in.: „Latem i jesienią 1943 r. terror OUN-UPA osiągnął olbrzymie rozmiary. Mordy na ludności polskiej, rozpoczęte w powiatach sarneńskim, kostopolskim, rówieńskim i zdołbunowskim, w czerwcu 1943 r. rozszerzyły się na powiaty dubieński i łucki, w lipcu objęły pow. kowelski, włodzimierski i horochowski, a w sierpniu także pow. lubomelski. Szczególnie krwawy był lipiec 1943 r., a zwłaszcza niedziela 11 lipca 1943 r.” 11 lipca 1943 roku nie bez przyczyny został nazwany „Krwawą Niedzielą”. W tym dniu spacyfikowanych zostało blisko 100 miejscowości. Wiele z nich zrównano z ziemią, ludność wybito całkowicie, a w atakach brali udział ukraińscy chłopi wyposażeni w przyrządy codziennego użytku, które można było wykorzystać w walce – piły, kosy, siekiery, widły, grabie. Naprędce organizowane oddziały polskiej samoobrony nie były w stanie efektywnie przeciwdziałać przeważającemu przeciwnikowi, zwłaszcza gdy ten atakował z zaskoczenia. Eksterminacja ludności polskiej na Wołyniu została zastopowana w pierwszej połowie 1944 roku. Głównym powodem było wyniszczenie znacznej części elementu polskiego. Dodatkowo ciężar działań zbrojnych w wojnie niemiecko-radzieckiej przesunął się na zachód, a Polskie Podziemie coraz skuteczniej przeciwdziałało napadom ukraińskich band, w czym prym wiodły oddziały Armii Krajowej. Łącznie funkcjonowało w tym rejonie 9 silnych grup, które na wiosnę 1944 roku zostały zebrane w 27. Wołyńską Dywizję Piechoty i uczestniczyły aktywnie w Akcji „Burza”.

 Próba obrony

Historycy wskazują na szereg akcji odwetowych przeprowadzonych w odpowiedzi na rzeź na Kresach Wschodnich. Brali w nich udział cywile, ale także przedstawiciele Polskiego Podziemia. Regularne oddziały Armii Krajowej atakowały nie tylko jednostki OUN i UPA, ale również cywilne obiekty. Palono wsie, zabijano pojedynczych przedstawicieli mniejszości ukraińskiej. Niektóre z ataków towarzyszyły Akcji „Burza” prowadzonej na terenach wschodnich tuż przed wkroczeniem jednostek Armii Czerwonej. Dochodziło także do regularnych starć dwóch partyzantek. Także w tym wypadku warto odwołać się do ustaleń pracowników IPN-u. Grzegorz Motyka podaje dane szacunkowe: „Moim zdaniem, w latach 1943-1948, a więc w całym okresie zbrojnego konfliktu polsko-ukraińskiego, z rąk polskich zginęło 15-20 tys. Ukraińców. Większość z nich stanowiła ludność cywilna, a więc także kobiety i dzieci. Aż 10-12 tys. Ukraińców poniosło śmierć na ziemiach dzisiejszej Polski. Na Wołyniu i w Galicji Wschodniej zginęło zatem prawdopodobnie 3-8 tys. Ukraińców. Jeszcze raz należy podkreślić, że są to tylko dane szacunkowe. Należy je traktować jako punkt wyjścia do dalszych badań. Nie powinny dziwić duże rozpiętości w podawanych liczbach – analogicznie jest przecież w wypadku szacunków polskich strat poniesionych z rąk UPA” („Antypolska akcja OUN-UPA 1943-1944. Fakty i interpretacje”, Warszawa 2002).

 Rozliczenie

Śledztwa dotyczące rzezi wołyńskiej były prowadzone równolegle przez różne jednostki Instytutu Pamięci Narodowej. Ze względów historyczno-politycznych zainicjowano je dopiero po 1989 roku. Jak czytamy na oficjalnym portalu IPN poświęconym zbrodni: „Są one kwalifikowane jako zbrodnia ludobójstwa. Podstawą prawną tych śledztw jest art. 118 § 1 kodeksu karnego z 1997 r., który wprowadził do polskiego prawa wewnętrznego pojęcie ludobójstwa. Zgodnie z konwencją ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa z 1948 r. definiowane jest ono jako czyn „dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich”. W nauce polskiej Zbrodnia Wołyńska jest też określana mianem ludobójczej czystki etnicznej, zbrodni lub rzezi wołyńskiej (bądź wołyńsko-galicyjskiej).” W celu zapoznania się ze szczegółowym opisem wyników śledztwa, jak również przebiegiem samej rzezi wołyńskiej warto zapoznać się z IPN-owskim portalem „Zbrodnia wołyńska”. Na podstawie dokumentów zgromadzonych po latach przez IPN oraz polskich historyków można także dokonać oceny odpowiedzialności poszczególnych dowódców OUN i UPA. Największą winą za zbrodnie należy obarczyć bezpośrednich wykonawców akcji pacyfikacyjnych. Trzeba natomiast podkreślić, że winę ponoszą także wysocy dygnitarze obydwu organizacji, w tym dowodzący poszczególnymi oddziałami. Wśród inspiratorów akcji wymienia się chociażby Romana Szuchewycza, Petro Olijnyka, Dmytro Klaczkiwskiego, Wasyla Iwachowa i Iwana Łytwynczuka. Klaczkiwski, dowódca UPA-Północ jest bezpośrednim rozkazodawcą, który nakazał mordowanie Polaków na terenie Wołynia. Po latach szczególnie bulwersujący wydaje się fakt, iż niepodległe państwo ukraińskie utworzone po upadku Związku Radzieckiego nie potrafiło potępić antypolskich działań ludzi takich jak Szuchewycz i Klaczkiwski, a w wielu miejscach są oni traktowani jak bohaterowie, którym stawia się pomniki. Tego typu gesty są w Polsce słusznie odbierane jako przejawy wrogości oraz próby rozdrapywania niezabliźnionych wciąż ran.

Na przeciwległym biegunie znajdują się wszyscy Ukraińcy, którzy pomagali mordowanym Polakom. Naród ukraiński nie był bowiem jednolity w podejściu do sąsiadów. W wielu wypadkach ludność odmawiała współpracy z OUN i UPA, często z narażeniem własnego życia decydując się na chronienie Polaków przed eksterminacją. Historię sąsiedzkiej pomocy dokumentował m.in. Witold Szabłowski w reportażu „Sprawiedliwi zdrajcy”, udowadniając, że historycy nie powinni ulegać zgubnej tendencji do generalizacji i patrzenia na grupy etniczne przez pryzmat zbrodni popełnianych przez przedstawicieli poszczególnych państw. Należy oczywiście docenić wkład Ukraińców w ratowanie Polaków, nie zapominając jednak, że takie postawy były niewielkim wycinkiem tego, co działo się na Wołyniu i sąsiednich województwach w latach 1943-44.

Po zakończeniu II wojny światowej komunistyczne władze silnie przeciwdziałały UPA, starając się zlikwidować ukraiński element nacjonalistyczny. UPA uważano za organizację wywrotową, która zagrażała jedności Związku Sowieckiego. Także na terytorium Polski silnie przeciwdziałano tendencjom odśrodkowym. Tego typu działania były motywowane wciąż świeżą pamięcią o zbrodniach popełnianych przez Ukraińców. W latach 1947-1950 przeprowadzono akcję „Wisła”, której głównym celem było zniszczenie OUN i UPA przy jednoczesnym masowym przesiedleniu ludności ukraińskiej, łemkowskiej, białoruskiej z obszarów Polski wschodniej i południowo-wschodniej (głównie Lubelszczyzna) na tzw. Ziemie Odzyskane, a więc terytoria odebrane Niemcom po II wojnie światowej. W okresie III RP akcja „Wisła” została wielokrotnie potępiona jako przejaw funkcjonowania totalitarnego państwa. Za jej przeprowadzenie przepraszał m.in. prezydent Aleksander Kwaśniewski.

W dzisiejszym świecie nie ma jednej uniwersalnej historii. Historia to element gry, ważna część dyplomacji, element narodowej tożsamości i dziedzictwa. Nie da się stworzyć jej obiektywnej wersji, nawet gdy weźmiemy pod uwagę racje obu stron. Rzeź wołyńska była ogromną tragedią i katastrofą, nie tylko dla polskiej ludności, ale i państwa polskiego. W czasie eksterminacji fizycznie unicestwiono setki tysięcy Polaków, a wraz z nimi zniszczono wiele wieków polskiej kultury budowanej na Kresach. Destrukcji uległy także więzi, które łączyły Polaków i Ukraińców zamieszkujących te tereny od kilkuset lat. Dobrosąsiedzkie stosunki miały nie wrócić już nigdy. Pamięć o bolesnych wydarzeniach jest jednym z obowiązków obydwu krajów – dzisiaj już wolnych, niepodległych, realizujących plan odbudowy przyjacielskich relacji w duchu solidarności i przebaczenia. Okropieństwa wojny nie powinny stanowić rozgrzeszenia dla bestialskich mordów dokonanych na niewinnych ludziach. Stąd też przebaczenie nie może być oparte na próbach racjonalizowania eksterminacji Polaków, bo dla takiej zwyczajnie nie ma usprawiedliwienia. Warto natomiast pamiętać o ogromnej daninie krwi, którą Polacy złożyli na Kresach, o ofiarach bezmyślnych zbrodni, a przy tym nie zapominać o krzywdach, które z rąk Polaków mogli wycierpieć Ukraińcy. I, co trzeba podkreślić, budować współcześnie wzajemne relacje w oparciu o prawdę historyczną, przyznanie się do win i zerwanie z odwoływaniem się do wojennej retoryki, która niegdyś doprowadziła do tak wielkiej tragedii. Spadkobiercy odpowiedzialnych za rzeź wołyńską, w bezpośredni, ale i bezrefleksyjny sposób nawiązujący do tradycji OUN nie powinni mieć miejsca w przestrzeni publicznej. Dla dobra obu stron, a przede wszystkim przez wzgląd na pamięć o pomordowanych.

Zdjęcie tytułowe: rzeź wołyńska – zbrodnia w Lipnikach. Zdjęcie za: Wikipedia/domena publiczna.