Polowanie na „Bismarcka” – zatopienie niemieckiego superpancernika

Na początku II wojny światowej niemiecka marynarka wojenna Kriegsmarine poczynała sobie dość śmiało. Korsarskie rajdy okrętów umożliwiły zatopienie wielu alianckich jednostek. Prawdziwą perłą w koronie Kriegsmarine miały być dwa nowoczesne, zaawansowane technologicznie, a przede wszystkim śmiertelnie groźne pancerniki – bliźniaki „Bismarck” i „Tirpitz”. Jak się jednak okazało, ich znaczenie było marginalne. Oba padły łupem aliantów, oba zawiodły oczekiwania niemieckiego dowództwa. Wreszcie oba były przyczyną ataków furii Adolfa Hitlera.

Bliźniaki sieją postrach

„Bismarcka” i „Tirpitza” zwykło się nazywać „dumą Adolfa Hitlera”, co w gruncie rzeczy stanowi pewne historyczne przekłamanie. Pancerniki były źródłem dumy dyktatora wyjątkowo krótko. Niemcy nie mieli bowiem szczęścia do operacji z udziałem bliźniaczych okrętów. Odpowiedzialność za przynajmniej częściowe zmarnowanie ich potencjału ponosi sam Hitler, który od początku przyglądał się ich misjom z niepokojem, sabotując plany szerszego wykorzystania pancernych kolosów zdolnych do stawienia czoła największych okrętom przeciwnika. Gdy w 1941 roku rozpoczęto operację „Ćwiczenia Reńskie”, „Bismarck” miał przejść swoisty test. Głównym celem misji pancernika było tropienie statków alianckich i zatapianie ich po szybkich, nazywanych przez niektórych pirackimi, atakach. Klasyczne rajdy korsarskie były z powodzeniem testowane przez mniejsze jednostki. Przypadek „Bismarcka” była jednak szczególny. Brytyjczycy przyglądali się poczynaniom przeciwnika z wyjątkowym zainteresowaniem, uznając zatopienie okrętu za jeden z priorytetów alianckiej marynarki. Royal Navy miała zatem rzucić wszystkie dostępne siły, by przechwycić „Bismarcka” zanim ten zdąży wyrządzić aliantom trudne do zrekompensowania straty.

Na początku 1941 roku wciąż trwały pracy na „Tirpitzu”. Okręt miał wejść do służby lada dzień, ale póki co nie był jeszcze gotowy do wsparcia „Bismarcka”. Pancernik oceniano wówczas jako najnowocześniejszy i największy okręt świata. Ten stalowy gigant wyposażony był w osiem dział kalibru 380 mm, a jego wyporność wynosiła 50 000 ton. Zwodowany został 14 lutego 1939 roku. Obok imponujących wymiarów przedstawiał również ogromną wartość bojową. Potrafił rozwinąć prędkość 33 węzłów, będąc pod tym względem jedną z najszybszych jednostek w światowych flotach. Już samo pojawienie się „Bismarcka” w rejonie operowania alianckiej floty wywierało ogromny wpływ na decyzje brytyjskiej Admiralicji. Pancernik pełnił rolę straszaka, swego rodzaju teoretycznego zagrożenia. Wydźwięk psychologiczny był aż nadto widoczny. W późniejszym czasie z tego samego zjawiska korzystał „Tirpitz”, choć akurat jego przypadek był wynikiem specyficznej taktyki Hitlera rozeźlonego utratą pierwszego okrętu.

26 kwietnia 1941 roku, po żmudnych przygotowaniach, „Bismarck” mógł ruszyć w pierwszy rejs bojowy. Z różnych względów termin ten przesunięto względem pierwotnej daty 22 kwietnia. Choć o planowej akcji wiedział Hitler, nie był świadom jej szczegółów, co miał później za złe dowódcom Kriegsmarine. Obok „Bismarcka” na wody Atlantyku wyruszył krążownik „Prinz Eugen” (jednostka stosunkowo nowoczesna, która do służby weszła dopiero w 1940 roku – jej wyporność wynosiła nieco ponad 14 tys. ton, rozwijała prędkość do 33 węzłów). 19 maja pancernik wypłynął z Gdyni. Optymistycznej atmosfery nie mógł zmącić nawet fakt, iż dzień wcześniej okręt został zdemaskowany przez jednego z agentów alianckich, który usłyszał granie orkiestry towarzyszące zwykle wypływaniu statku na morze.

„Bismarckowi” towarzyszyła niewielka flota złożona z niszczycieli, trałowców osłanianych przez lotnictwo myśliwskie. Już choćby to zdarzenie pokazało, że Royal Navy była dobrze przygotowana do „przyjęcia” „Bismarcka” na wodach Atlantyku. Rozeznanie w planach niemieckiej marynarki skutkowało świetnym przygotowaniem do przechwycenia okrętu wroga. O godzinie 2.00 19 maja pirat wyruszył na łowy. Dowodzenie na „Bismarcku” objął adm. Günther Lütjens, uważany przez kolegów za niezwykle zdyscyplinowanego i utalentowanego dowódcę. Mimo zastrzeżeń co do planu operacji, dowódca pancernika musiał ulec wpływowi adm. Ericha Raedera – ówczesnego dowódcy Kriegsmarine. Lütjens słusznie oceniał plan działania jako zbyt ryzykowny. Już 21 maja flota niemiecka została spostrzeżona przez brytyjskiego lotnika. Flota aliancka, poinformowana przez wywiad, mogła niemal natychmiast wyruszyć naprzeciw grupy okrętów przeciwnika, starając się zablokować drogę pancernika i towarzyszącego mu „Prinz Eugen”. Poinformowany o zdarzeniu Lütjens nie miał czasu na uzupełnienie paliwa na „Bismarcku”, a pancernik musiał zostać szybko ewakuowany z niebezpiecznych teraz dla niego fiordów norweskich. Niemcy słusznie założyli, że Brytyjczycy wyślą na przechwycenie okrętu flotę i lotnictwo. Mimo szybkiego wypłynięcia w morze 23 maja „Bismarck” został wykryty po raz kolejny – tym razem na przedpolach Arktyki.

Na tropie „superpancernika”

Flota brytyjska szybko została poinformowana o wyjściu w morze silnego zgrupowania przeciwnika. Niemcy utracili tym samym czynnik zaskoczenia kluczowy dla powodzenia całej akcji. Plan zakładał bowiem szybkie ataki i równie szybkie odskoki od przeciwnika, co miało zapewnić długofalowy sukces. Lütjens nie zdecydował się na zawrócenie, ponieważ obawiał się reakcji swojego przełożonego, który wydał mu jednoznaczne rozkazy – „Bismarck” ma zostać korsarzem Atlantyku, niszcząc alianckie konwoje wspomagające przemysł Wielkiej Brytanii i jej sojuszników. Decyzję o kontynuowaniu operacji łatwo oceniać z perspektywy czasu, gdy wiemy już, jakie były jej efekty. W 1941 roku sytuacja wyglądała nieco inaczej – niemiecka marynarka potrzebowała sukcesów, a „Bismarck” był do nich najlepszą przepustką. Tymczasem lotnictwo sił sprzymierzonych nieustannie patrolowało rejon Morza Północnego, starając się wykluczyć możliwość niezauważonego przemknięcia okrętów wroga. Jednocześnie Cieśninę Duńską pod kontrolą miały krążowniki „Norfolk” i „Suffolk” posiadające na pokładzie świetne urządzenia radiolokacyjne. Idąc dalej, na południowy wschód, rozmieszczono kolejne trzy krążowniki – „Manchester”, „Birmingham” i „Arethusa”. W Scapa Flow znajdowały się z kolei siły wiceadm. Hollanda, który miał do dyspozycji pancernik „Prince of Wales”, krążownik liniowy „Hood” oraz flotyllę niszczycieli. Obok tego baza gościła pancernik „King George V”, krążownik liniowy „Repulse”, lotniskowiec „Victorious”, 4 krążowniki („Galatea”, „Aurora”, „Kenya” i „Hermione”) i flotyllę siedmiu niszczycieli. Ostatnia z grup przebywała w stanie gotowości bojowej. Najlepiej przygotowana do walki była grupa wiceadm. Hollanda, bezpośrednio wyznaczona do przechwycenia niemieckiego pancernika. Dodatkowo w Gibraltarze stacjonowały krążownik liniowy „Renown”, lotniskowiec „Ark Royal” i krążownik „Sheffield” działające w składzie zespołu adm. Jamesa Somerville’a. Ponadto Brytyjczycy mieli do dyspozycji okręty podwodne w bazach południowej Anglii. Aby wspomóc działające przeciw „Bismarckowi” okręty, wydzielono grupę, w skład której weszły pancerniki „Rodney” i „Ramillies” oraz dywizjon niszczycieli, w tym polski „Piorun”, o którym jeszcze wspomnimy. Pokaźne siły przygotowane na specjalną okoliczność. „Bismarck” miał paść ofiarą swoistego polowania.

22 maja samoloty brytyjskie wykryły zespół wroga w cieśninie Kattegat oraz w pobliżu Bergen. Dzień wcześniej Niemcy opuścili norweskie fiordy. Nazajutrz Brytyjczycy rozpoczęli zakrojone na szeroką skalę poszukiwania zespołu wroga. Winston Churchill telegrafował do prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta: „Wczoraj, 21 maja, zlokalizowaliśmy w Bergen okręty „Bismarck”, „Prinz Eugen” oraz 8 statków handlowych. Duże zachmurzenie uniemożliwiło atak powietrzny. Dzisiaj okazało się, że okręty te już odpłynęły. Mamy powody, by przypuszczać, że na Atlantyku szykuje się poważny atak. Jeżeli uda się nam ich złapać, z pewnością Pańska marynarka będzie w stanie je wyśledzić. „King George V”, „Prince of Wales”, „Hood”, „Repulse” oraz lotniskowiec „Victorious” wraz z jednostkami pomocniczymi będą na swoim szlaku. Proszę tylko przekazać nam wiadomości, a my dokończymy dzieła”.

„Bismarck” skierował się do Cieśniny Duńskiej, która w tym czasie, z powodu srogiej zimy, zwęziła się pod wpływem lodów do ośmiu mil. Krążownikowi „Suffolk”, głównie dzięki świetnemu radarowi, udało się odszukać przeciwnika już wieczorem 23 maja. Lüjtens, dowiedziawszy się o nawiązaniu kontaktu z okrętem wroga, postanowił zgubić krążownik. Nie zdawał sobie jednak sprawy z osiągnięć technicznych brytyjskiej nauki, która wydatnie wspierała funkcjonowanie Royal Navy. Dzięki radarowi „Suffolk” mógł podążać tropem niemieckiego pancernika niezależnie od widoczności. Brytyjczycy śledzili „Bismarcka” nawet w gęstej mgle. O godzinie 20:30 pancernik przypadkowo spotkał na swojej drodze drugi ciężki krążownik brytyjski „Norfolk”, który wyłonił się z mgły nieopodal niemieckiego okrętu. Mimo możliwości rozpoczęcia walki, dowódca „Norfolk” zdecydował o odwrocie, słusznie szacując szanse w starciu z lepiej wyposażonym „Bismarckiem”. Informacje o wykryciu przeciwnika przekazywano do sąsiednich jednostek. W konsekwencji w kierunku nieprzyjaciela rozpoczęły wędrówkę „Hood” i „Prince of Wales” zaalarmowane depeszą z „Norfolka”. Obrały kurs w kierunki Zatoki Duńskiej. Około północy „Bismarck” i towarzyszący mu „Prinz Eugen” zniknęły w burzy śnieżnej. Aura sprzyjała Niemcom, przed którymi otworzyła się nagle szansa ucieczki. Na ich nieszczęście wytropieni zostali przez okręty brytyjskie – „Suffolk” znowu był górą! Ponownie w głównej roli wystąpił radar. Admirał Holland rozkazał wykonać zwrot w kierunku nieprzyjaciela. O godzinie 5:47 wybuchł alarm na „Bismarcku”. Widoczność była już wówczas znakomita, a od lewej burty wyłaniały się sylwetki groźnych okrętów brytyjskich. Okręt Hollanda był większy od „Bismarcka”, lecz słabiej opancerzony i mniej zwrotny (8 dział kalibru 381 mm, 42 000 ton wyporności i maksymalna prędkość 31 węzłów). „Hood” rozpoczął atak bokiem, w ten sposób doświadczony dowódca starał się zminimalizować ryzyko niszczącego trafienia. Działa „Bismarcka” początkowo milczały, natomiast „Prinz Eugen” zadziwiająco celnie strzelał ze swoich, dokonując pierwszych niegroźnych zniszczeń. Wreszcie pancerny kolos plunął ogniem. Na efekty nie trzeba było długo czekać, gdyż o 6:01 piąta salwa z „Bismarcka” zatopiła „Hooda”. Jeden z pocisków pechowo uderzył w magazyn amunicji, co spowodowało tragiczną w skutkach eksplozję. Walka prowadzona była na odległości 22 150 metrów. Dowódca „Hooda” prawdopodobnie popełnił błąd taktyczny, gdyż powinien był dążyć do zmniejszenia dystansu, co z kolei powodowałoby zmniejszenie zagrożenia (mniejszy kąt uderzenia pocisków wroga). W ciągu kilku minut duma Royal Navy skryła się pod wodą, biorąc na dno 1394 ludzi z 1397-osobowej załogi (według innych źródeł 1419 ludzi). Uratowały się zaledwie trzy osoby. Reszta okrętów walczyła z coraz większą zaciętością. „Bismarck” oberwał kilka razy od „Prince of Wales”, przez co stracił część paliwa. Spadła tym samym jego prędkość. Pancernik nie był w stanie płynąć szybciej niż 28 węzłów. „Prince of Wales” również poniósł straty, otrzymując kilka trafień od większego okrętu wroga. Brytyjczyków trafiły cztery pociski kalibru 381 mm i trzy kalibru 203 mm. Dowódca zdecydował się zatem na postawienie zasłony dymnej i wycofanie. Pierwsze starcie zakończyło się taktycznym zwycięstwem Brytyjczyków, którzy wprawdzie stracili jeden z okrętów, jednak uszkodzili przeciwnika, obniżając jego wartość bojową. W międzyczasie nad „Bismarckiem” pojawiły się brytyjskie samoloty torpedowe oraz zwiadowcza „Catalina”, której załoga miała informować o pozycji nieprzyjaciela.

Urodziny i pogrzeb

25 maja Lüjtens obchodził urodziny, na które dostał oschłe życzenia od Hitlera. Niemiecki dyktator miał ponoć za złe dowódcy, że nie zatopił „Prince of Wales”. Atmosfera niewiele ma wspólnego ze świąteczną. „Bismarck” nie tylko nie mógł zatopić brytyjskiego zespołu, ale zmuszony był uciekać. Lüjtens nie zdawał sobie sprawy z szeroko zakrojonych poszukiwań po stronie przeciwnika, choć miał już świadomość, iż wobec wykrycia „Bismarcka” Royal Navy oddeleguje znaczne siły do przechwycenia pancerniak. W istocie, Brytyjczycy wysłali w pogoń aż 2 lotniskowce, 4 pancerniki, 2 krążowniki liniowe oraz kilkanaście niszczycieli, stawiając na nogi wszystkie dostępne zespoły. Tymczasem niemiecki pancernik borykał się z coraz większymi problemami, nie mogąc płynąć z prędkością większą niż 20 węzłów. Tym samym jego szanse na ucieczkę do bezpiecznych doków St. Nazaire, gdzie mogłyby zostać dokonane niezbędne naprawy, zmalały. Lütjens zdawał sobie sprawę, iż jedynym wyjściem było rozpoczęcie manewrów w stronę Brestu, bowiem dalsza walka mogła zakończyć się zatopieniem „Bismarcka”.

Tymczasem Royal Navy podążała uparcie za pancernikiem, którego prędkość ciągle malała i nie wynosiła już nawet 20 węzłów. Po raz kolejny udało się zanotować trafienia, tym razem w wyniku ataku samolotów pokładowych z lotniskowca „Victorious”, jaki przeprowadzono w nocy z 24 na 25 maja. Nad „Bismarckiem” pojawiło się 9 samolotów torpedowych. Choć tylko jeden pocisk dosięgnął celu, w praktyce przesądził o losie wielkiego rywala. Trafienie doprowadziło do ponownego uszkodzenia wcześniej prowizorycznie naprawionego dziobu pancernika. Prawdopodobnie to właśnie wtedy „Bismarck” stracił resztkę szans na dotarcie do bezpiecznych wybrzeży Francji, gdzie Lütjens liczył na ratunek. O mały włos i uciekłby pogoni, bowiem alianci zgubili „Bismarcka” i mimo poszukiwań przez ponad dobę nie potrafili go znaleźć.

 

Dopiero 26 maja „Bismarck” ponownie został wytropiony. Po 31 godzinach bez kontaktu z wrogiem wreszcie nawiązano styczność. Gdy już wydawało się, iż pancernik zdoła umknąć sforze okrętów Royal Navy, o 10.30 samolot rozpoznawczy wykrył go w odległości 550 mil na zachód od przylądka Lizard. Samotny kolos borykał się z poważnymi problemami, ale jego załoga nie zamierzała kapitulować. Pancernik nie miał już obstawy, bowiem dwa dni wcześniej „Prinz Eugen” został odesłany na Atlantyk, gdzie kontynuował misję. Także na tę decyzję możemy spojrzeć z dwóch perspektywy. Pozbawienie „Bismarcka” asysty znacząco zmniejszyło szanse pancernika na przetrwanie. Z drugiej jednak strony obecność „Prinz Eugen” prawdopodobnie nie uratowałaby „Bismarcka” w przypadku regularnej bitwy z aliancką marynarką. Odesłanie okrętu zminimalizowało straty, które można było uznać za nieuniknione.

Wieczorem 26 maja alianci rozpoczęli atak. O 20.53 lotnictwo uzyskuje dwa trafienia torpedami, co powoduje kolejny spadek prędkości „Bismarcka” oraz zniszczenie sterów. O 22.45 niszczyciel ORP „Piorun” rozpoczął krótką, nierówną walkę z pancernikiem, wiążąc go tym samym ogniem. Polacy skutecznie zaabsorbowali załogę niemieckiego okrętu, umożliwiając zbliżenie się pozostałych jednostek z grupy pościgowej. W nocy z 26 na 27 maja „Bismarck” wciąż tracił prędkość. Załoga miała także trudności z odzyskaniem sterowności okrętu. Pancernik poruszał się z prędkością ledwie 10 węzłów, co zwiastowało rychły koniec. U wybrzeży francuskich rozmieszczono w tym czasie okręty podwodne, które w razie potrzeby miały dobić przeciwnika. O 8.47 – adm. Tovey osaczył „Bismarcka”, a „King Goerge V” i „Rodney” zaczęły ostrzał. O 9.31 niemiecki pancernik oddał ostatnią salwę. „King George V” i „Rodney” musiały jednak wrócić do bazy ze względu na mały zapas paliwa, wobec czego o 10.22 dzieła zniszczenia dopełnił „Dorsetshire”, pakując dwie torpedy w prawą burtę pancernika. O 10.40 „Bismarck” zaczął tonąć i w ciągu godziny poszedł na dno, zabierając ze sobą aż 2106 członków załogi. Uratowało się niewielu ponad stu marynarzy, wśród nich adm. Lütjens. Wielki sen o korsarskiej przygodzie prysł niczym bańka mydlana.

Nie taki diabeł straszny…

Operacja przeciw „Bismarckowi” wykazała trudności we współdziałaniu lotnictwa i marynarki wojennej. Działania w maju 1941 roku dowiodły, iż wykorzystanie samolotów powinno odgrywać kluczową rolę także w walkach morskich. Podobne doświadczenia zbierali dowódcy na froncie Pacyfiku. Mimo wszystko alianci mieli co świętować. Zatopienie „Bismarcka” było przecież ogromnym sukcesem, który jednoznacznie wskazywał na siłę floty sprzymierzonych. Optymistyczne komentarze w Wielkiej Brytanii przeplatały się z obawami, które przyszły wraz z opanowaniem przez Niemców Krety na przełomie maja i czerwca 1941 roku. 28 maja Churchill wysłał do Roosevelta kolejną depeszę, chwaląc się świetnie przeprowadzoną akcją. Nie wiedział jeszcze o reakcjach Berlina. Hitler wpadł w furię, oskarżając swoich dowódców o nieudolność. Przez długi czas nie mógł się pogodzić z bolesną stratą, co znacząco wpłynęło na taktykę Kriegsmarine w kolejnych kilkunastu miesiącach. Już choćby z tego względu zatopienie „Bismarcka” można poczytać za moment przełomowy w bitwie o Atlantyk. Ze względu na jednoznaczne rozkazy Hitlera niemiecka marynarka wojenna zrezygnowała z przynajmniej części wypraw korsarskich. Ograniczano w ten sposób ryzyko utraty kolejnych okrętów.

Udział ORP „Piorun” w walce z „Bismarckiem” urósł niemal do legendy, choć większość zachodnich publikacji nawet nie wspomina w Polakach. Jedna z książeczek z serii „Żółty Tygrys” mówi o tym wydarzeniu w dość zawoalowany sposób. „Atakuje was 'Piorun'” to opowieść o tym, jak maleńki niszczyciel odważnie ruszył naprzeciw potędze „Bismarcka”. Choć ogień „Pioruna” nie mógł wyrządzić pancernikowi znaczącej krzywdy, udało się choć na chwilę zatrzymać w miejscu giganta i dać czas innym jednostkom na kontynuowanie walki. A kolejnym pokoleniom polskich miłośników historii dało piękną opowieść o odważnej załodze.

Fotografia tytułowa: pancernik „Bismarck” (Wikipedia, domena publiczna).