Historia mojej miłości

Kilka lat temu pani Zofia Wieczysta ze Szczecina opisała, opowiedziała mi, niezwykłą, jak życie, swoją szczególną historię z czasów II wojny światowej. Podzieliła się swoim wspomnieniem świadka historii, by ją zapamiętać. Uczyniłem to z wielką wiarą w sens wspomnień, polskich wspomnień, zbieram je od dłuższego czasu w swej dziennikarskiej pracy, bo doceniam wagę świadectw, oddanych w słowie przez Świadków Historii.

Historia

Gdy go pierwszy raz ujrzałam, a miałam wówczas siedemnaście lat, to się go bałam, ale zauroczył mnie swoimi pięknymi, kręconymi włosami, czarującymi, niebieskimi oczami. Był dużo starszy ode mnie, miał 24-lata i wyglądał na wspaniałego kawalera. Powiedział mi: ja panią dochowam do rozumu, a pani mnie do śmierci. I rzeczywiście tak się stało. Po trzech miesiącach naszej znajomości oświadczył się. Pamiętam słowa jego przysięgi, że nigdy mnie nie skrzywdzi. Wyjął obrazek Pana Jezusa, który mu dała jego mama, gdy szedł do wojska i przysiągł, że tylko śmierć może nas rozłączyć. Ukląkł na jedno kolano, wiedziałam, że jest religijny, a ja mu powiedziałam, że będę jego narzeczoną. Wyjął piękny pierścionek z rubinowym oczkiem i włożył mi go na palec. Wspomniał, iż kupił go od Czecha. I tylko marzył, aby pasował na mój palec. I pasował jak ulał. Koleżanki bardzo mi go zazdrościły. Zapytał, czy może mnie pocałować. Wtedy to ja go pierwsza pocałowałam. No i zostaliśmy parą. Prawie każdego dnia się spotykaliśmy. Już wtedy był bardzo opiekuńczy, no i zakochałam się w nim.

Czasy wojny

Był najważniejszy w moim życiu. W tych niewoli czasach wiedziałam, że mam przy sobie kogoś najważniejszego w moim życiu. Sprawdził się na sto procent. Gdy front zbliżał się do Wittenbergu uciekliśmy za miasto. Z głodu i wyczerpania całkiem osłabłam. On dźwigał mnie na plecach. Prosiłam żeby mnie zostawił. Dał mi zegarek i powiedział, że za godzinę wróci. Przyszedł po 120 długich minutach. Chodził po polach i szukał ludzi, którzy tam pracowali.

Przyniósł mi kawał chleba z pasztetem. Gdy go zjadłam, dostałam straszliwych boleści. Myślałam, że umrę z bólu. On klęczał przy mnie i płakał. Mówił: nie umieraj, bo bez ciebie nie mam po co żyć. Nagle usłyszeliśmy głosy osób mówiących po polsku. To byli nasi rodacy, którzy niewolniczo pracowali u niemieckiego dziedzica. Zabrali nas i już nie głodowałam, bo ziemniaków było pod dostatkiem. Był kwiecień. Nadeszło wyzwolenie.

Wyzwolili nas Rosjanie, oj, jaka to była radość, że wrócimy do ukochanej Ojczyzny. Naiwni w wierze w wyzwolenie. Dojechaliśmy do Cedyni. Ja chciałam dostać się do Warszawy. Miałam tam bliską rodzinę. Jechaliśmy końmi dwa dni do Gorzowa, bo był tam już pociąg uruchomiony. Dookoła zbombardowane stacje i porozrywane tory. Dojechaliśmy do Warszawy. Byłam tak wychudzona, że mnie nie poznała moja rodzona matka.

W wolnej Polsce?

Musiałam się leczyć. Miałam gruźlicę. Lekarz powiedział: gdyby wojna dłużej trwała, to bym już nie wyzdrowiała. Ślub wzięliśmy w samą Wielkanoc. Na wesele do Cedyni przyjechał tato i brat Józek. Cały rok czekaliśmy z przyjściem na świat dziecka naszego, bo lekarz powiedział, że zaszkodziłabym wielce mojemu zdrowiu i dziecko mogłoby być chore. Po trzech latach, gdy już byliśmy pewni, że jestem zdrowa, urodziłam ślicznego synka.

Z Marcinkiem byliśmy oboje bardzo szczęśliwi. Mąż był bardzo dumny, że ma syna. Oboje chcieliśmy mieć jeszcze córeczkę, to po pięciu latach urodziłam drugiego syna, Tadeusza. Dał nam on również wiele radości.

Z mężem, Marcinem, byliśmy dobraną parą. Może także dlatego, że przeżyliśmy wspólnie tak ciężką niewolę. Szczęście nie trwa jednak stale. Miałam ciężki wypadek. Złamałam sobie trzy kręgi kręgosłupa. Przeleżałam pół roku w gipsowym korycie. Pamiętam, jak mój kochany Marcin płakał w szpitalu nade mną i pocieszał mnie jak tylko mógł. Kochaliśmy się i wzajemnie się wspieraliśmy. Marcinek, zawsze go tak nazywałam, był bardzo dobrym człowiekiem. Nawet krew oddał mojej mamie. Miał brata inwalidę i też nad nim ubolewał, często do niego jeździł i pomagał mu.

Dzieci nasze założyły rodziny i poszły na swoje, a my z mężem zostaliśmy we dwoje. Było nam bardzo dobrze razem. Jeździliśmy na wczasy i do sanatorium. Wiem, że mój mąż nigdy mnie nie zdradził. Ja też nigdy bym go nie zdradziła. Myślałam, że tak w szczęściu będziemy razem żyć.

Pożegnanie

Niestety stało się nieszczęście. Mąż dostał wylewu. Miał 74 lata. Robiłam, co mogłam, aby go ratować. Wynajęłam rehabilitanta, który ćwiczył z nim każdego dnia. Cieszyłam, się widząc poprawę jego zdrowia. I nieszczęście. Po roku drugi wylew i mąż zmarł.

Bardzo długo rozpaczałam i płakałam. Dzieci mnie wspierały i pocieszały. Ból łagodniał.

Mój drogi mężu nieżyjący, nie udało się oszukać, przekupić kostuchy srogiej. Każdego dnia tęsknię za Tobą. Pamiętam, gdy tylko miałam jakieś zmartwienie, rozświetlałeś mój smutek i niepokój nadzieją. Potrafiłeś mi rzucić koło ratunkowe na czarnych wodach mojej depresji. Bym nie utonęła. Tak bardzo potrzebowałam Ciebie, gdy nasz syn odchodził z tego świata.

A może dobry Bóg da, że znajdę w niebie Tadzia i Ciebie. Moi ukochani. Mój ukochany…

Pani Zofia niedawno odeszła z tego świata.

Lech Galickiur. 29 I 1955, z ojca Władysława (więzień Fort VII w Poznaniu i niemieckich obozów koncentracyjnych KL Auschwitz – Birkenau i KL Mauthausen – Gusen) i matki Stanisławy Galickich w domu rodzinnym przy ulicy Stanisława Moniuszki 4 (Jasne Błonia) w Szczecinie. Syn: Marcin. Dziennikarz, prozaik, poeta. Polonofil. Reportaże i felietony Galickiego dotyczą zawsze minionej i najbliższej rzeczywistości: ułamki rozmów, wspomnień wielu ludzi i spotkań w tramwaju, migawki spostrzeżeń, codzienność w jej często przytłaczającym wymiarze.